Taternik 1990 nr 1v1, Magazyn Taternik

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TATERNIK
1
1990
BIULETYN
Puchar Świata1989
Początki są zawsze trudne, nie brakowało też problemów
na rozbiegu tej wielkiej i bezprecedensowej imprezy Osta­
tecznie jednak i organizatorzy, i zawodnicy uznali ją za peł­
ny sukces i dobrą prognozę na przyszłość. W 7 spotkaniach
udział wzięli reprezentanci 23 narodowości, a zaintere­
sowanie ze strony mediów i publiczności przerosło wszelkie
oczekiwania: widownia złożona z 8-12 tys. osób powtórzyła
się kilkakrotnie. Spotkania odbyły się kolejno w Leeds w
Wielkiej Brytanii (niedawno jeszcze reducie oporu przeciwko
zawodom wspinaczkowym), w La Riba w Hiszpanii, w
Bardonecchia we Włoszech, w Snowbird w USA, w Wielkim
Tyrnowie w Bułgarii, na Krymie w Związku Radzieckim i -
jako ostatnie - w Lyonie we Francji (17-19 listopada).
Konkurencje rozgrywane były w większości na sztucznych
ścianach, a trudności w kategorii panów zamykały się w
granicach 8a/8a+ (10-X zaś w kategorii pań - 7c/7c+ (9/9+).
Przebieg pierwszych spotkań wróżył niechybne zwy­
cięstwo Francuzów, sprawy potoczyły się jednak inaczej.
Wśród panów na czoło wysunął się Brytyjczyk Simon
Nadin, przesuwając faworyta, Didiera Raboutou, na drugie
miejsce, i to z różnicą 23 punktów. Również w kon­
frontacjach pań nastąpiły bolesne dla Francuzek porażki. W
Lyonie - "jaskini lwa" - pierwsze miejsce zajęła Lynn Hill,
druga była Włoszka Luisa lovane. W klasyfikacji generalnej
Francuzka Nanette Raybaud obroniła wprawdzie pierwsze
miejsce (132 p., Iovane 109 p.), jednakże jej rodaczki spadły
na miejsca 4 i (ex aequo) S. Ostatecznie lista mistrzów świata
ukształtowała się następująco (najpierw "trudność",
następnie "szybkość"):
Simon Nadin (GB) Nanette Raybaud <F)
Didier Raboutou (F) Luisa lovane (I)
Jcrry MofTat (GB) Rofayn Erbcsficld (USA)
Jcan-Baptistc Tribout (F) Corinnc Labrunc (F)
Jacky Godoffe (F) Isabcllc Dorsimond (B)
Alcksicj Czertów (SU) Natalia Kosmaczcwa (SU)
Andrzej Marcisz (P) Cl audi ne Trccourt (F)
Jeśli chodzi o osiągnięcia indywidualne, zawiedli ocze­
kiwania tacy mistrzowie jak Edlinger czy Głowacz, nato­
miast zdumiewającą trwałość formy demonstruje "weteran"
Jacky Godoffe. Największą niespodziankę całego turnieju
zgotował pochodzący z Manchesteru Simon Nadin (24),
który do rozgrywek wszedł jako outsider, nie był bowiem
szerzej znany nawet w Anglii. Natomiast bohaterką pucharu
stała się bez wątpienia Amerykanka Lynn Hill. Po zwycię­
stwie w Monachium na wiosnę 1989 n, cudem wyszła ona z
życiem z 25-metrowego lotu w Buoux, zakończonego ude­
rzeniem o ziemię. Stosunkowo szybko wyleczyła złamamia
i jeszcze szybciej wróciła do formy: w Snowbird zajęła
drugie miejsce, w Arco, Norymberdze i Lyonie była pierw­
sza. Robert Renzler wyraził opinię, że jest ona w stanic za­
grozić nawet mężczyznom, czego próbkę mieliśmy w super-
finale w Lyonie: panie startowały na tej samej drodze, co
panowie, i Lynn Hill osiągnęły trzeci wynik - po Nadinic i
Moffacie, a przed takimi asami, jak Tribout czy Głowacz.
Jeśli chodzi o Słowian, ciążą na nich wyraźnie lata
startów "na szybkość", a także brak sztucznych ścian, na
których mogliby trenować. W tej sytuacji za bardzo dobre
trzeba uznać miejsca zajęte przez Andrzeja Marcisza i Iwonę
Gronkiewicz-Marciszową, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę
warunki, w jakich muszą działać. Problemy szeroko rozu­
mianego zaplecza nękają zresztą reprezentantów i innych
krajów, a większość organizacji lokalnych ogranicza się do
"moralnego" wspierania przedstawicieli. To m.in. sprawiło,
że kilku czołowych zawodników nie stawiło się w Jałcie, a
także droga podróż do Snowbird przerosła możliwości
niektórych.
(Omówienie opracowane z wykorzystaniem informacji
uzyskanych od Roberta Renzlera i Tomota Ćesena.)
J. Nyka
W pogoń za życiem
Sprawi "przywrócenia świetności" "Taternikowi" była
poruszana na ostatnim Walnym Zjeździe, przewija się też
często w listach do redakcji i w kontaktach z czytelnikami.
Zarząd PZA poświecił jej cześć jednego z jesiennych zeb­
rań. Jak stwierdził prezes, Andrzej Paczkowski, wskutek
pogłębiających się opóźnień redakcyjno-wydawniczych,
główny - bo od dawna nie jedyny - organ polskiego alpiniz­
mu stracił walory pisma informacyjnego, stając się kroniką
polskiego ruchu wysokogórskiego.
Nie widząc aktualnie możliwości powrotu do 4 czy 6
zeszytów rocznie, redaktor "Taternika" wysunął propozycję
podjęcia próby nawiązania do wzoru sprawdzonego od wielu
lat w Szwajcarii, gdzie "Les Alpcs" ukazują się jako 4 zeszy­
ty kwartalne (łącznie ok. 240 stron) oraz 12 biuletynów mie­
sięcznych pod tym samym tytułem po 50-60 stron każdy.
Podczas gdy kwartalniki przynoszą duże artykuły, a nie­
kiedy są poświęcone poszczególnym tematom (ostatnio np.
lodowcom Alp Szwajcarskich), biuletyny wypełnia infor­
macja bieżąca, w 2/3 typu organizacyjnego,
W przeniesieniu w skromne warunki polskie mogłoby to
oznaczać utrzymanie dwu zeszytów półrocznych "Tater­
nika" w Młodzieżowej Agencji Wydawniczej, a niezależnie
od tego wszczęcie wydawania - w miejsce dotychczasowych
powielaczowych biuletynów PZA ("ffinfor", "Zerwa", "Głos
Seniora") w miarę stałego, na razie dwumiesięcznego
pisemka, pod tytułem "Taternik - Biuletyn", drukowanego
i pod względem formy nawiązującego do "Taternika". W dal
-szej, a noże mig odległa perspekt yWe, trógłby się z
niego wyłonić dwumiesięczny "Taternik", w nowej
strukturze wydawniczej i odnowionej obsadzie personalnej.
Zarząd PZA przychylił się do tej propozycji, a realizacji
biuletynu i jego komercyjnej dystrybucji podjął się
Krzysztof Łoziński, doświadczony autor i wydawca, min.
właśnie "Zerwy".
Jest jednak pewien problem, to mianowicie, że "Biule­
tynowi" przychodzi startować z ogólnokrajowej depresji
wydawniczej. Ceny papieru i druku (autorzy i redakcja pra­
cują społecznie) są tak zawrotne, że koszt kilku kartek sięga
tysięcy złotych. Cena numeru, oczywiście, limituje zbyt, a
z
kolei zbyt wyznacza nakład, który zwrotnie działa na cenę.
Toteż pierwsze numery traktujemy jak eksperyment -
redakcyjny i ekonomiczny, wierząc w to, że przynajmniej
1000 egzemplarzy znajdzie nabywców. Ażeby ich kręgu nie
ograniczyć do garstki aktywnych wspinaczy i wyprawo
wiczów, chcielibyśmy oferować treści interesujące dla
sympatyków gór w ogóle, a alpinizmu w szczególności
Zarząd PZA użycza "Biuletynowi" swojej firmy, powołał
też zespół redakcyjny w składzie: Irena Dębowska (sprawy
techniczne), Krystyna Palmowska, Władysław Janowski,
Marcin Kantecki, Rafał Kardas, Krzysztof Łoziński, Józef
Nyka (redaktor odpowiedzialny), oraz Ziemowit Wirski.
Wszystkie informacje są podpisywane bądź sygnowane, aby
wiadomo było, do kogo zgłaszać pretensje. Zespół bardzo
liczy na opinie i dezyderaty czytelników, a także na ich
bieżącą współpracę - w myśl zasady, że 5-wierszowa notatka
zaraz po zejściu ze ściany ma większą wartość, niż S stron
tekstu w dwa lata później.
Wszystko zmienia się na lepsze. Spróbujmy i my z wiarą
w powodzenie ruszyć - jak pisał (nie o nas) Renę Char -
"w pogoń za życiem, którego wyobrazić sobie jeszcze nic
można".
Józef
Nyia
Polskie wyprawy jaskiniowe 1989
Z około 18 poważniejszych zagranicznych wyjazdów jas­
kiniowych kilka przyniosło godne uwagi rezultaty Ładny
wynik osiągnęła wyprawa Speleoklubu Dąbrowa Górnicza,
którą kierował Włodzimierz Matejuk. Jej celem była jaski­
nia Cul di Bove we włoskim masywie Malesę w Apeninach.
W trakcie działalności eksploracyjnej, podjętej od głębokości
-550 m, udało się dotrzeć do syfonu na głębokości -906 m.
Od strony koncepcyjnej była to kontynuacja eksploracji pro­
blemu napoczętego przez gospodarzy W ten sposób uległa
odwróceniu sytuacja sprzed roku, kiedy to otwarty dużym
nakładem pracy dąbrowiaków meander w pobliskiej Pozzo
delia Neve na głębokości poniżej 800 metrów został "wy­
kończony" przez Włochów rezultatem -1050 m.
W Leoganger Stcinbcrgc w Alpach Salzburskich w Austrii
nie uzyskano wprawdzie nowej spektakularnej deniwelacji,
jednak konsekwentna praca, włożona w rozpoznawanie
wielkiego systemu Nebelsbergkaru daje coraz ciekawsze
rezultaty. Zimowy szturm od dołu przez Lamprechtsofen -
"najwyższa* i jedną z najtrudniejszych jaskiń świata -
utrudniony był przez permanentne odwilże. Mimo to od­
kryto w kilku ciągach ok. 2500 m korytarzy Działalność
zahamował ostatecznie wielki przybór wody który oddał na
okres pięciu dni jeden z zespołów. Centralną wyprawą KTJ
PZA kierował Andrzej Ciszewski. Latem 1989 r. ekipa K.KTJ
pod tym samym kierownictwem pracowała "od góry", pró­
bując dołączyć do Lamprechlsofen głębokie jaskinie, leżące
wysoko w karze. Wynikiem jest imponująca sama ok. 5000
m nowych korytarzy W Vogelschacht (-761 m)
wyeksplorowano ok. 1300 m. nowego terenu, odnajdując ciąg
wiodący na północ, w kierunku Lamprechtsofen, w którym
osiągnięto głębokość -561 m. W Yerlorenenweghtihle
(eksploracja KKT) z 1986 r, głębokość
-S'2
m) posunięto
ste w tym samym kierunku około 350 m. (w linii prostej),
odkrywając około 2200 rru, w tym 800 metrów studni.
Natomiast w nowo odkrytej jaskini oznaczonej symbolem
N-170 dotarto do głębokości 46S m. (problem pozostaje
otwarty). Kolejnym krokiem będzie trwająca aktualnie
wyprawa centralna.
"Zaliczką" na przyszły świetny wynik można nazwać
-429 m. w jaskini oznaczonej roboczo G-13 w Picos de
Europa w Hiszpanii. Zespół sekcji grotołazów KW Wrocław
pod kierownictwem Witolda Jnkieli eksplorował ją od
otworu, zlokalizowanego w latach poprzednich przez
gliwiczan. Na głębokości ok. 3*0 m miał miejsce wypadek
Wiesława Śmigielskiego, któremu krajowe media nadały
przesadny rozgłos. Dwunastometrowy lot zakończył się
stosunkowo szczęśliwie, był Jednak powodem sporej akcji
ratunkowej. Przyhamowała ona pomyślnie rozwijającą się
eksploracją, której wynik jest mimo to bardzo interesujący
Czekamy na kontynuacją!
Warte uwagi rezultaty eksploracyjne uzyskała także eki­
pa z Żagania w austriackim masywie Tennengebirge (kie­
rownik Edward Kąsek). Przejścia jaskiń już znanych
cieszyły się mniejszym powodzeniem. Wspomnieć można o
pierwszym polskim zejścia do dna Jaskini Kijowskiej,
dokonanym przez wyprawę KKS pod kierownictwem
Ireneusza Szczygła (Pasmo Zerawszańskie, ZSRR, -990 m)
Z Tatr zasługują na uwagę dalsze postępy w eksploracji
Śnieżnej Studni, w której nowa głębokość, -693 m, daje
deniwelację 730 m. Interesujący jest ciąg prowadzący pod
Kopę Kondracką. Kolejne odkrycia meldowane są też z
jaskiń Koziej i Wielkiej Śnieżnej (ciekawe wyniki
wspinaczek w Jaskini nad Kotlinami).
Rafał
M.
Ktrdtś
Wielkie góry 1989
Jeszcze nie czas na pełne podsumowanie minionego roku
w Himalajach i Karakorum, jedno jest wszakże pewne, że
był to rok uderzających kontrastów. Z jednej strony liczne
przegrane - w Karakorum sukces odnosiła co czwarta wy­
prawa, a K2 już trzeci rok nie miał żadnego wejścia. Z dru­
giej strony wydarzenia i tendencjo o prawdziwie przełomo­
wym znaczeniu. Przez Nepal wiosną i jesienią przewinęło
się bez mała 100 wypraw, przez góry Pakistanu - 43 (w sto­
sunku do roku 1988 spadek o 23%), przez Indie - 200, z tego
120 krajowych. Z Chin mamy meldunki o ok. 40 wypra­
wach - aż 11 atakowało Byerflst, lecz żadna nie doszła do
szczytu.
Z zimy 1988-89 poza rewelacyjnym wejściem Krzysztofa
Wielickiego na Lhotse w dniu 31 grudnia (szczegóły w
"Gościńcu"), odnotować trzeba pierwsze przejście 1200-
metrowej skalnej zerwy Tawoche (6501 m), dokonane w 8
1/2 dnia przez Amerykanów Jcffa Lowe i Johna Roskelleya
(UIA A VII, A3, szczyt 15 lutego).
Himalajską wiosnę zdominowały dwa kontrastujące ze
sobą wydarzenia ("Gościniec" 9/1989): samotne przejście
północnej ściany Jancu (7710 m). dokonane on sight w 24-
godzinnej wspinaczce przez fenomenalnego Słoweńca,
Tomota Ćesena (27 i 28 kwietnia) oraz podwójne trawer­
sowanie (z tlenem) 4 szczytów Kangehendzbngi (8586 m),
zrealizowane przez wyprawę radziecką pod wodzą Eduarda
Mysłowskiego. Wszyscy uczestnicy 22-osobowego zespołu
wchodzili (z tlenem lub bez) na 8,5 tysięczne szczyty
łącznie stając na nich 85 razy ! Wyprawa ta unaoczniła
nam, do czego jest zdolny wyselekcjonowany team, i co nas
jeszcze w Himalajach czeka w ciągu najbliższych laL Dotąd
niezauważone pozostaje samotne przejście ściany "Hongo"
szczytu Kwasgde (Alan Kearney, 4 dni).
Jeśli chodzi o Pakistan, udanych wejść na wyższe szczy­
ty było mato (na Nanga Parbat IX wiele natomiast działo się
na skalnych ścianach nad Baltoro i Biafo. Hiszpanie i Niemcy
poprowadzili nowe drogi na Trango Tower. Szczególny
rozgłos zyskała sobie ekipa Wolfganga Guilicba (droga na
lewo od Jugosłowian), trzeba jednak stwierdzić, że styl jej
przejścia zuac • c ustępuje temu, co latem 1988 zaprezen­
tował Wojtek Kurtyka. Zjawiskiem nowym były wejścia na
szczyty niższe niż 6000 m, nie wymagające opłat ani poz­
woleń, ale też wymykające się wszelkiej ewidencji. Popro­
wadzono na nie co najmniej tuzin nowych dróg, szczyty
określając często jako "E 5999 m". Jedną z najciekawszych
zrealizował amerykański skałkowiec James Bcycr, który w
czerwcu w rejonie Baltoro Cathedra! poprowadził samotnie
54-wydągową drogę sklasyfikowaną VTL 51 Od, A4+ (3
wyciągi poręczowania, 9 dni wspinaczki w stylu alpejskim).
Miło nam, iż wiadomość o tym rewelacyjnym przejściu
możemy ogłosić jako pierwsi. I jeszcze jedno wydarzenie z
Karakorum, nieudane, lecz warte wzmianki: japoński atak
na Gasherbrum I (8068 m), podjęty po raz pierwszy od
s;- ony chińskiej i połączony z cennym rekonesansem rejonu.
W indyjskiej części Himalajów Koreańczycy powtórzyli
szkocką drogę na Bhagirathi III (6454 m), zaś Anglicy
dokonali pierwszego legalnego wejścia na słynny Hagshu
(6440 m).
fe.
MAKALU
ciekawostką była wyprawa na Kun, zorganizowana przez
Komisję Wypraw UIAA, z zespołem mówiącym 18 języ­
kami.
Główny sukces sezonu jesiennego to trawersowanie
Makalu (8463 m) przez ścianę południową (II przejście) i
drogę normalną, od ok. 7200 m dokonane samotnie przez
Francuza Pierre Beghina (UIAA V i V+ jeszcze na wysokoś­
ci 8000 m, szczyt 6 października). Jeśli chodzi o eksplorację,
jesień również należała do Jugosłowian. Franc Puśnik po­
prowadził wyprawę, która jako pierwsza przeszła połud­
niową ścianę Gangapurny (7455 m) w śmiałym dwudnio­
wym ataku. Tone Skarja kierował równie owocną wyprawą
na Shishapangma (8027 m). Rozwiązała ona znany problem
centralnego filara południowo - zachodniej ściany, dokonała
też wejścia na dziewiczy Nyanang Ri (7071 m) w połud­
niowej grani masywu. Dwójkowy atak jugosłowiański na
północno - zachodnią ścianę Arna Dablam załamał się w
niepogodzie.
Polskim sukcesem roku jest niewątpliwie piąty ośmio-
tysięcznik Wandy Rutkiewicz, Gasberbrum II (8035
m\
zdobyty wraz z Angielką Rhoną Lampard - "na pełnym
luzie". Było jeszcze polskie wejście na Everest kuluarem
Hornbcina (Eugeniusz Chrobak i Andrzej Marciniak, 24 ma­
ja), zakończone jednak największym dramatem w historii
polskich wypraw - katastrofą na Lho La (6026 m), w której
śmierć ponieśli nasi niezapomniani koledzy i przyjaciele,
Eugeniusz Chrobak, Zygmunt A. Heinrich, Mirosław Dąsał,
Mirosław Gardzielewski i Wacław Otręba. Jak gdyby
nieszczęścia nie było dosyć, jesień przyniosła nam jeszcze
jeden cios: na południowej ścianie Lhotse zginął aktualnie
najlepszy z himalaistów polskich i niekwestionowany as
alpinizmu światowego, Jerzy Kukuczka. Tragedie te skłania­
ją nic tylko do osobistej refleksji, ale i do zadumy nad naszą
dalszą drogą ku najwyższym szczytom.
Gwoździem sezonu w Garhwalu - wiadomość
również dotąd w świecie nie publikowana - było przejście
znanej z polskich prób skalnej ściany południowo zachodniej
Bhagirathi II (6512 m), dokonane w ciągu jednego dnia - po
częściowym zaporęczowaniu - przez Franca Kneza z
małżonką (4 wyciągi VII, miejsca VIII). Nie udał się
zamiar zdobycia ostatnich w Indiach dziewiczych
siedmiotysięczników (Chong Kudman I i 11, 7071 i 7004 m),
Józef Nyka
Wołodia,tylko trzy pytania
W grudniu bawił w Polsce Władimir S. Bałybierdin (39),
współautor nowych dróg na południowych ścianach Pika
Kommunizma (1981, VI) oraz Everestu (1982, bez tlenu)
oraz uczestnik trawersowania czterech szczytów Kangchen-
dzongi (1989), a także pierwszy w zimie zdobywca Pika
Kommunizma (1986) i Pika Lenina (7134 m). Przepro­
wadziliśmy z nim błyskawiczną rozmowę.
T.: Jesteś długoletnim działaczem w środowisku
leningradzkim. Nie ma ono w pobliżu większych gór,
ale na mapie alpinizmu radzieckiego zajmuje
ważna
pozycję. Czy tak ?
W.B.: Można tak powiedzieć. Nasze środowisko skupia
ok. 2000 aktywnych alpinistów, a o jego aktywności świad­
czy m.in. to, że działa tu już kilkanaście kooperatyw gór­
skich, pozwalających nam samodzielnie planować działal­
ność, a także zarabiać na nią pieniądze, np. poprzez roboty
wysokościowe. Można w uproszczeniu przyjąć, że o ile we
wspinaniu technicznym rej wodzą kluby z obszaru Rosji, a
centrum alpinizmu wysokościowego stanowi Ałma Ata,
Leningrad od lat zajmuje czołową pozycję w alpinizmie
zimowym. Mamy najlepsze chyba przejścia w Kaukazie, a
także w Pamirze. Czysto leningradzkim osiągnięciem było
w r. 1986 pierwsze zimowe wejście na Pik Korżeniewskoj.
T.: Jakie wobec tego są wasze najbliższe plany ?
W.B.: Oczywiście, także związane z sezonem zimowym.
Już za parę tygodni wyjeżdżamy w Tien-szan, by tam
4
wespół z większą grupą kolegów z Ałma-Aty zaatakować
po raz pierwszy zimą drugi co do wysokości siedmio­
tysięcznik ZSRR, Pik Pobiedy (7439 m). Całością będzie
kierował Waleri Chriszczaty, ja będę szefem grupy lenin-
gradzkicj. Wejście planujemy z lodowca Inylczek Południo­
wy, drogą "Spartaka" z r. 1956. Wyprawa będzie bardzo
silna, złożona z ponad 30 osób. Obiecuję wam szybką
informację o wyniku naszej próby.
T.: A wasze plany himalajskie ?
W.B.: Owszem, są i Himalaje. Na wiosnę 1990 przepro­
wadzimy rekonesans pod Lhotse. Wyprawę na południową
ścianę tego szczytu zaplanowaliśmy na wiosnę 1991 roku. Po
jesieni 1990 będzie to już druga wyprawa radziecka od tej
strony, ale nie ma dla nas znaczenia, czy zastaniemy ścianę
zdobytą, czy też nic. Chcemy wejść na Lhotse, zaś wybór
drogi narzucony został przez prozaiczny problem pozwo­
lenia. Lodowiec Khumbu ma kolejkę ustaloną już na kilka
lat. Po tej stronie szczytu znajdziemy się zresztą jesienią
1991 roku, kiedy chcielibyśmy zrobić trawers Lhotse - Eve¬
rest Jeśli nic nam nie popsuje szyków, będzie to radziecka
jesień w Himalajach: także inne kluby i środowiska zaplano­
wały wyprawy na ośmiotysięczniki. Obie nasze leningradz-
kie wyprawy będą liczyły po ok. 10 uczestników. Chciał­
bym wyrazić nadzieję, że dopisze nam pogoda - i szczęście.
Rozmawiał:
/. Nyka
„Czarna seria" w Tatrach Polskich
Najstarsi ratownicy tatrzańscy nie pamiętają w Ta­
trach Polskich tak tragicznego ciągu wypadków, jak ten,
który miał miejsce na przełomie roku. W ostatnich
dniach grudnia i na samym początku stycznia śmierć po­
niosło 10 osób, w tym - na Koszystej - 9-letni chłopiec.
Przyczyną były warunki pogodowe i śniegowe, które
specjaliści określają mianem „szklane góry". Po blisko
10-dntowym ociepleniu w drugiej dekadzie grudnia,
mróz skuł Tatry i słońce świeciło przez kilkanaście dni
bez przerwy. Ponieważ w tej sytuacji w Tatrach nie mo­
żna było jeździe na nartach, większość narciarzy upra­
wiała turystykę pieszą. Wyjątek stanowił co prawda sam
kocioł w Dolinie Gąsienicowej, jednakże i tu śniegu
było tak mało, ze wyciągów nie uruchamiano. Dla niew­
tajemniczonych. Tatry z daleka wyglądały jak jesienne:
wolne od śniegu soczki, tu i tam niewielkie płaty firnu i
- sionce. Prawdą jest, że były to warunki wspaniale, jed­
nakże tylko dla osób umiejących posługiwać się czeka­
nem, rakami i liną.
Trudno analizować wypadki turystyczne. Większość z
nich zdarzyła się dlatego, że ludzie nie mieli odpowied­
niego ekwipunku, nie znali Tatr zimą, a ich czujność
osłabiła piękna słoneczna pogoda. Ale wystarczał jeden
nieostrożny krok w .adidasach" na olodzonym podłożu
i śmigłowiec GOPR zwoził z gór kolejne zwłoki. Wśród
owych tragedii było kilka takich, które można zakwalifi­
kować jako wypadki z pogranicza turystyki i taterni­
ctwa: na grani Giewontu, w Żlebie Mnichowym, na Mie­
dzianem, na Swinicy Charakterystyczne, że ofiarami
wszystkich padli ludzie młodzi, o stosunkowo niewiel­
kim doświadczeniu, zwłaszcza zimowym. Członkami
K W w Zakopanem byli też dwaj młodzieńcy, którzy kil­
kanaście dni wcześniej pobłądzili na grani Tatr Zachod­
nich, a jeden z nich zmarł z wychłodzenia, zanim nade­
szła Horska Służba. Tak więc łączna liczba polskich
ofiar grudnia i początku stycznia wynosi 11.
A warunki wspinaczkowe od ok. 20 grudnia aż do
końca pierwszej dekady stycznia były wręcz znakomite,
chociaż w wielu ścianach z powodu znacznych ilości lodu
- nie aż tak „ulgowe", jakby to się mogło z pozoru wyda­
wać. Z informacji, które docierały na Halę Gąsienicową
wynika, że ruch w rejonie Morskiego Oka i Doliny Pię­
ciu Stawów Polskich był raczej niewielki, a sportowy
prym wodziła tam „pierwsza dama polskiego taterni­
ctwa" (nie mylić z alpinizmem!), Ola Tomkowicz.
Na Hali Gąsienicowej naliczyłem przed Sylwestrem z
pół setki wspinaczy, wyposażonych w najnowocześniej­
sze przyrządy do dziabania lodu. Ale rejestr wyjść w
„Betlejemce" odnotował zaledwie kilka przejść nieco
większych dróg, takich jak północno-wschodnia ściana
Świnicy czy wschodnia Kościelca, i to w wykonaniu ta­
kich „prężnych, młodych i na dorobku" taterników, jak
Wolf, Skorek czy Panufnik. Wpisów w odpowiedniej
książce w „Murowańcu" nic było wcale, jeżeli nie liczyć
moich własnych. Może więc i ja winienem zaliczyć się do
młodych?...
Andrzej Skłodowski
CZESŁAW ŁAPIŃSKI 1912-1989
Zegnał nas zwykle na werandzie schroniska, a zza okien
uśmiechały się Rysy, Mnich, Mięguszowieckie. Tym razem
nam przyszło pożegnać jago -
w
słoneczny letni dzień, na
Rakowickim Cmentarzu. "Odlatują ostatnie tatrzańskie
orły-', powiedział
w
pięknym wspomnieniu Artur Prosa-
łowski, jeden z tych, którzy uczyli się od Czesława schronis­
kowego rzemiosła i - miłości do Tatr. Przygoda ze skałą
zaczęła się jeszcze przed rokiem 1930,
w
Tatrach i skałkach
Jury. Wraz z Kazimierzem Paszuchą tworzył najbardziej
przebojowa z dwójek. Zostały po nich dziesiątki dróg, a ich
środek 7Cr-metrowej ściany Sokolicy stanowił - jak pisze
Krzysztof Baran - "przez długie lata rekord trudności
hakowych w skałkach".
Wraz l paroma kolegami sformował zwartą grupę, w
latach wojny nazwaną Pokutnikami. Wydawany w Krakowie
w latach 1944-48 "Pokutnik" był ich organem i dziełem.
W Tatrach wspinał się miedzy Halą i Doliną Kieżmar­
ską (np. IB przejście Komina Stanisławskego na Małym
Kieżmarskim w raks 1937, nowa droga na Niżni Barani
Zwornik, 1939), najchętniej jednak w obrębie górnych odnóg
Doliny Białki. Opracowaną w skałkach hakówkę przenieśli
Łapiński i Paszuchą w Tatry, gdzie rozwiązali kolejno trzy
dotąd "niemożliwe" problemy: wschodnią ścianę Mnicha,
07 lipca 1942), środek ściany Kazalnicy (3! sierpnia 1942) i
środkowy komin Galerii Gankowej (we wrześniu 1944). Nie
brakowało innych, głośnych później dróg, jak wschodnia
ściana Mniszka (1943), Filar Mięguszowieckiego w jeden
dzień (1946), były też pierwsze przejścia zimowe. W r.1947
Łapiński i Paszuchą wspinali się w Alpach, gdzie zrobili
jednio z wcześniejszych powtórzeń słynnej wówczas pół­
nocnej ściany Petit Dru.
Był długoletnim ratownikiem Grupy Tatrzańskiej GOPR.
Od r. 194S cała turystyczna Polska znała go przede wszyst­
kim jako szefa schroniska nad Morskim Okiem, w którym
gazdował z nieodttępaą Dziunią u boku.
}V
s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl