Tajne archiwa (Tom 1 - Program Hades, Robert Ludlum, ROBERT LUDLUM

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Robert LudlumProgram HadesTytuł oryginału THE HADES FACTOR.Przekład Jerzy KozłowskiCopyright Š 2000 by Robert Ludlum & Gayle LyndsAll rights reservedFor the Polish editionCopyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o. o. 1999ISBN 83-7245-336-5Prolog.19.14, Pištek, Padziernik,Boston, MassachusettsMario Dublin przedzierał się przez zatłoczone ulice ródmiecia z jednym dolaremzaciniętym w drżšcej dłoni. Szedł chwiejnym krokiem, z determinacjš człowieka, który dokładniewie, dokšd zmierza. Rękš, w której nie trzymał banknotu, uderzał się po głowie. Zataczajšc się,wkroczył do taniej drogerii z obu witrynami oblepionymi ogłoszeniami o przecenach.Trzęsšc się, podsunšł banknot sprzedawcy.Advil. Aspiryna rozwala mi żołšdek. Poproszę Advil.Sprzedawca pogardliwie wykrzywił wargi na widok zaroniętego faceta w podartymwojskowym mundurze. No cóż, klient nasz pan. Sięgnšł do półki z lekami przeciwbólowymi izdjšł najmniejsze opakowanie advilu.Do tego dolara musisz dołożyć jeszcze trzy.Dublin zostawił banknot na ladzie i sięgnšł po pudełko. Sprzedawca złapał je.Słyszałe, kole? Jeszcze trzy dolce. Nie ma forsy, nie ma towaru.Nie mam więcej...łeb mi pęka. Ze zdumiewajšcš szybkociš Dublin przechylił się nadladš i chwycił pudełeczko.Sprzedawca próbował je wyrwać, ale Mario trzymał mocno. Szarpišc się, przewrócili słoikcukierków i zrzucili na podłogę gablotę z witaminami.Daj spokój, Eddie! krzyknšł z zaplecza aptekarz i sięgnšł po telefon. Niech sobiewemie! Aptekarz dzwonił po policję.Sprzedawca pucił Maria.Dublin z zapamiętaniem rozerwał tekturowe opakowanie, pospiesznie zdjšł zakrętkę i wysypałtabletki na rękę. Kilka spadło na podłogę. Wpakował je sobie do ust, krztuszšc się, próbowałpołknšć wszystkie na raz. Nagle powalony bólem osunšł się na podłogę. ciskał skronie iszlochał.Chwilę póniej przed sklepem zatrzymał się wóz patrolowy. Aptekarz gestem ponaglałpolicjantów, żeby weszli do rodka. Pokazywał Dublina skulonego na podłodze w starymwojskowym mundurze.Zabierajcie stšd tego mierdzšcego draba! Zobaczcie, co nawyprawial! Oskarżę go onapać i rabunek!Policjanci wycišgnęli pałki. Zauważyli drobne szkody i rozsypane tabletki, wyczuli teżalkohol.Młodszy pomógł Dublinowi podnieć się.No dobra, Mario, przejedziemy się.Drugi policjant chwycił go za ramię. Bez trudu wyprowadzili go do wozu patrolowego.Starszy otworzył drzwi samochodu, jego kolega położył rękę na głowie Dublina, wpychajšc go dorodka.Mario krzyknšł i wymknšł się spod ręki, która uciskała jego pulsujšcš z bólu głowę.Trzymaj go Manny! zawołał młodszy gliniarz.Manny chwycił Dublina, ale pijak zdołał się wyrwać. Młodszy policjant przygniótł go doziemi, a Manny dołożył mu pałkš. Dublin krzyknšł. Gwałtowne konwulsje skręciły jego ciało.Policjanci zbledli i spojrzeli po sobie.Nie uderzyłem go aż tak mocno zaprotestował Manny.Jezus Maria. On tu zaraz wykituje! młodszy usiłował podnieć Dublina.Ładuj go do samochodu!Przerażeni możliwociš oskarżenia o nadużycie siły podnieli charczšcego Maria i wepchnęlina tylne siedzenie wozu. Manny pędził ciemnymi ulicami miasta z włšczonš syrenš. Z piskiemopon zatrzymał wóz przed izbš przyjęć. Błyskawicznie wyskoczył zza kierownicy i wpadł doszpitala, wołajšc o pomoc.Drugi policjant okršżył biegiem samochód i otworzył drzwi od strony Dublina.Kiedy lekarze i sanitariusze pojawili się z łóżkiem na kółkach, młodszy policjant stał bez ruchu,wpatrzony w tylne siedzenie wozu. Mario Dublin leżał w kałuży krwi, która spływała ciurkiem napodłogę.Lekarz wcišgnšł głęboko powietrze i wsunšł się do samochodu. Zbadał puls, przyłożył uchodo klatki piersiowej i wycofał się, kręcšc głowš.Nie żyje.Niemożliwe! Głos starszego policjanta załamał się. Prawie nie tknęlimy sukinsyna!Nie damy się w to wrobić.Ponieważ w sprawę zamieszana była policja, już cztery godziny póniej szpitalny patologprzygotowywał się w kostnicy w podziemiach szpitala do sekcji zwłok zmarłego Maria Dublina,adres zamieszkania nieznany.Podwójne drzwi prowadzšce do sali otworzyły się na ocież.Walter! Nie otwieraj go!Doktor Walter Pecjic podniósł wzrok.Co się stało, Andy?Może nic odparł nerwowo doktor Andrew Wilks ale ta krew w wozie patrolowym niepodoba mi się. Zespół ostrych zaburzeń oddechowych nie powinien prowadzić do krwotoku z ust.Taki krwotok widziałem tylko raz w Afryce, w przypadku goršczki krwotocznej. Byłem tam zKorpusem Pokoju. Ten goć miał przy sobie inwalidzkš legitymację weterana. Może stacjonowałw Somali albo gdzie tam w Afryce.Doktor Pecjic popatzył na zwłoki mężczyzny, które miał za chwilę rozkroić.Odłożył skalpel na tackę.Może lepiej zawiadomić dyrektora?I zadzwoń do Instytutu Chorób Zakanych dodał Wilks.Pecjic przytaknšł. W jego oczach pojawił się strach.19.55, pištek, 10 padziernikaAtlanta, GeorgiaRodzice i przyjaciele aktorów zgromadzeni w szkolnym audytorium siedzieli cicho. Na jasnoowietlonej scenie, przed dekoracjš przedstawiajšcš knajpę z Przystanku autobusowego WilliamaInge'a, stała liczna dziewczyna. Poruszała się niezgrabnie, a jej głos, zwykle swobodny i naturalny,teraz wydawał się sztuczny.Ale dla pulchnej kobiety w pierwszym rzędzie nie miało to znaczenia. Ubrana w srebrnoszaršsukienkę z przypiętym bukiecikiem róż wyglšdała jak matka panny młodej na lubie córki. Jejtwarz promieniała szczęciem. Kiedy sztuka dobiegła końca przy umiarkowanym aplauzie, onaklaskała najgłoniej.Po ostatnim spuszczeniu kurtyny zerwała się z miejsca i biła brawo na stojšco. Potem podšżyłaku wyjciu, którym wychodzili dwójkami i trójkami aktorzy, dołšczajšc do rodziców, swychchłopaków i dziewczyn. Było to ostatnie przedstawienie przygotowanego przez uczniówcorocznego spektaklu, więc aktorzy promienieli triumfem i z wypiekami na twarzach spieszyli sięna przyjęcie, które miało potrwać do póna w nocy.Tak bym chciała, żeby ojciec mógł cię dzisiaj oglšdać, Billie Jo powiedziała dumnamatka, kiedy szkolna pięknoć wsiadała do samochodu.Ja też, mamo. Jedmy do domu.Do domu? Kobieta nie kryła zdziwienia.Położę się na chwilę, a potem przebiorę na przyjęcie, dobrze?le wyglšdasz. Matka popatrzyła na niš badawczo, zanim włšczyła się do ruchu. Billie Jojuż od tygodnia pocišgała nosem i kaszlała, ale uparła się, żeby wystšpić.To tylko przeziębienie odparła dziewczyna z irytacjš w głosie.W drodze do domu Billie Jo zaczęła trzeć oczy i pojękiwać. Na paliczkach pojawiły się dwieczerwone plamy. Przerażona matka otworzyła drzwi domu i wpadła, żeby zadzwonić na pogotowie.Usłyszała, że ma zostawić dziewczynę w samochodzie i zapewnić jej ciepło i spokój. Nadjechalitrzy minuty póniej.W karetce pędzšcej ulicami Atlanty na sygnale dziewczyna jęczała i wiła się na noszach. Niemogła złapać powietrza. Matka ocierała rozpalonš twarz córki i zalewała się łzami.W szpitalnej izbie przyjęć pielęgniarka wzięła jš za rękę.Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, pani Pickett. Jestem pewna, że córka niedługowyzdrowieje.Dwie godziny póniej z ust Billie Jo buchnęła krew i dziewczyna umarła.17.12, Fort Irwin, Barstow KaliforniaNa poczštku padziernika pogoda na kaliflifornijskiej pustyni była tak niepewna i zmienna,jak pierwsze rozkazy wieżo upieczonego podporucznika wydawane plutonowi. Tego dnia nabezchmurnym niebie wieciło słońce. Kiedy Phyllis Anderson zaczęła przyrzšdzać obiad w kuchniładnego piętrowego domu w najlepszej częci osiedla Państwowego Centrum Szkoleniowego,poczuła przypływ optymizmu. Dzień był goršcy a jej mšż Keith ucišł sobie długš drzemkę. Oddwóch tygodni męczyło go ciężkie przeziębienie, a Phyllis miała nadzieję, że słońce i ciepłoporadzš sobie z chorobš raz na zawsze.Za oknami kuchni, na trawniku wród długich popołudniowych cieni pracowały spryskiwacze.Na klombach rozkwitały jesienne kwiaty jakby na przekór surowym, szarozielonym, ciernistymmeskitom, jukkom i kaktusom, rosnšcym dziko między czarnymi skałami na beżowej pustyni.Pani Anderson nuciła pod nosem, wstawiajšc do mikrofalówki makaron. Nasłuchiwałakroków męża. Dzi major miał nocne ćwiczenia. Głony tupot oznajmił jednak nadejciezbiegajšcego po schodach Keitha juniora, ucieszonego perspektywš wyjcia do kina. Obiecała todzieciom, skoro ojciec wychodził do pracy. W końcu zaczynał się weekend.Przestań hałasować! zawołała.Ale to nie był Keith junior. Do ciepłej kuchni wtoczył się jej mšż, w niekompletnympustynnym drelichu. Ociekał potem i ciskał głowę, jakby miała zaraz pęknšć....szpital... pomocy wydyszał.Na jej przerażonych oczach mocno runšł na podłogę, łapišc z trudem powietrze.Phyllis znieruchomiała, a potem wybiegła z kuchni, szybko i zdecydowanie jak żonawojskowego. Bez pukania wpadła do kuchni sšsiedniego domu.Kapitan Paul Novak i jego żona Judy osłupieli.Phyllis? Novak zerwał się. Co się stało?Paul, jeste mi potrzebny Judy, zajmij się dziećmi. Szybko! Żona majora nie traciłaczasu. Obróciła się na pięcie i wybiegła z kuchni, tuż za niš kapitan Novak z żonš. Żołnierzwezwany do działania nie zadaje pytań. W kuchni Andersonów Novakowie od razu zrozumieli, cosię stało.Pogotowie? Judy Novak sięgnęła po telefon.Nie ma czasu! krzyknšł Novak.Jedziemy naszym wozem! zawołała Phyllis.Judy Novak pobiegła na górę do dzieci, które szykowały się do kina. Phyllis i Novak podnielidu... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl