Tagore Rabindranath - Sadhana, Nieposortowane

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TAGORE R.
Sadhana
WSTĘP
SADHANA uważana jest za podstawowe dzieło Tagorego z zakresu jego działalności
apostolsko-filozoficznej, a powstałe z wykładów, opracowanych w zimie 1912/13 r. w
Stanach Zjednoczonych, gdzie syn Tagorego studiował rolnictwo. Wykłady te wygłosił
Tagore naprzód na słynnym uniwersytecie harwardzkim, później, ze znacznie większym
powodzeniem w uniwersytecie oksfordzkim i londyńskim. W książce wyszły w październiku
1913 r. pod tytułem "Sadhana. Realisation of Life." Nikt nie będzie uważał "Sadhany" za
dzieło w ścisłym znaczeniu tego słowa filozoficzne. Może za takie uchodzić w Indiach,
lubujących się w rozmyślaniach religijno-filozoficznych, my jednak pod nazwą dzieła
filozoficznego rozumiemy zupełnie co innego. Dlatego, tłumacząc tę wzruszającą, piękną
książkę unikałem wszystkiego, co mogłoby uczynić ją podobną do filozoficznego traktatu.
Jest to dzieło artysty i poety i takim też pozostać powinno. To, co nam Tagore daje, to nie
system filozoficzny, lecz gmach przecudnie wiążących się ze sobą wierzeń i uczuć poety,
głęboko religijnego, rozkochanego w Bogu i opowiadającego nam o Nim, o ludziach, świecie,
cnotach, życiu, śmierci i nieśmiertelności z prawdziwym, szczerym patosem, wiarą i żarem
ekstatycznych zachwyceń. Mimo wszelkich usiłowań przybrania pozy filozofa, Tagore
pozostaje sobą, to jest, natchnionym poetą lirycznym. To stanowi istotę tego dzieła. Tagorego
ocena kultury europejskiej, zwłaszcza stawiany jej przezeń zarzut zbyt wielkiego hołdowania
materializmowi, nie jest nowy ani w literaturze (Dostojewski, Tołstoj i w. i.) ani jako uczucie
wśród europejskich społeczeństw. W dodatku Tagore Europy dobrze nie zna, zna głównie
Anglię i nigdy by nawet nie przypuścił, jak wielkich poprzedników znalazłby, choćby tylko
wśród romantycznych poetów naszych - że pominę św. Franciszka z Asyżu. Ale istotnie,
czasy i ludzie brną po uszy w materializmie, a wtedy miło posłuchać szczerego artysty,
przynoszącego nam wieść ze świata ducha. To odświeża, wprowadza w harmonię skołatane i
rwące się wciąż niespokojnie myśli, daje im chwilę wypoczynku. Z wiarą i siłą, które nie
tylko wzruszają, ale bywają nawet przekonywujące, Tagore mówi nam o swoim Bogu, swoim
do Niego i do świata stosunku, w czym Go dostrzega, jak Go w sobie urzeczywistnia, jak się
z Nim łączy. Naucza o tym co dobre i że właściwie złego nie ma, a jest tylko niedoskonałość,
która prędzej czy później musi przejść w doskonałość, zastanawia się nad śmiercią i
nieśmiertelnością, powołując się na święte księgi swych Indii, wspomagając się cytatami,
wtajemniczając nas w zasadnicze pojęcia systemu religijnego swego kraju, jego etyki, jego
psychologii. Widzimy inne drogi myśli ludzkiej, zestrzelamy myśl swą w pełnych żaru
religijnego hasłach i wezwaniach nieznanych nam świętych, a tu i ówdzie zdaje się nam, że
istotnie rozsuwają się przed nami mgły i że wzrokiem duszy docieramy do najświętszych
głębi duszy Indii, przepełnionej, jak wszystko na świecie, miłością Boga i pożądaniem życia
w Nim, tym wrodzonym i właściwym wszystkim ludom i narodom marzeniem o raju. Tagore
pragnie przekonać. W tym celu streszcza się w kilku punktach, w kilku pojęciach
przewodnich i wkłada w nie całą siłę swego uczucia, całą swą istotę i całą potęgę swej sztuki.
Czyni to z wolą tak zogniskowaną, iż te jego myśli przewodnie aż się rozżarzają, zaczynają
przeświecać przez mgłę dialektyki i argumentacji i układają się w konstelację, dokoła której
grupują się nowe światła, tak iż naraz mamy przed sobą nieskończone niebo, pełne
niezliczonych gwiazd i świateł. Tagore mówi z duszy do duszy, chce swego czytelnika
zdobyć za każdą cenę. Czuć to w gorącym tonie książki, której czar w niektórych miejscach
jest nieopisany. Można by bez przesady powiedzieć, że Sadhana została napisana ku większej
chwale Boga. Jest to właściwie pieśń o Bogu, jedna wielka, wciąż zachwyceniami
wybuchająca modlitwa. Tagore dokonał nią cudu. Dzieło jego, tłumaczone na liczne języki,
rozchodzi się po świecie w tysiącach egzemplarzy - w iluż to dziś już językami śpiewa poeta
bengalski pieśń o swy
m Bogu! A niepodobieństwo, aby dusza, przez którą przejdzie gorący prąd jego wiary, bodaj
na chwilę nie rozżarzyła się blaskiem zachwycenia, nigdy później niegasnącego na zawsze. I
tak natchniony Bramin rozpalił Bogu przecudny, olbrzymi żyrandol z niezliczonych dusz
ludzkich, wybuchających i rozpromieniających się bezustannie odblaskiem nieba i jego
niegasnącej glorii. Uzupełniłem ten tom poetyckimi przypowieściami Tagorego oraz zbiorem
aforyzmów i króciutkich poemacików, w których znowu odbijają się przypowieści. Tytuł
zbioru przypowieści brzmi w oryginale angielskim "Thougt Relics" ("Resztki Myśli").
Zbiorek ten, mimo iż powstał z wyciągów rozmaitych przemówień w szkole Tagorego w
Santiniketan, został w oryginale napisany po angielsku, ja jednak byłem zmuszony tłumaczyć
go z przekładu niemieckiego, który poeta Niemcom ofiarował i dla którego sam wymyślił
znacznie piękniejszy tytuł "Flüstern der Seele", co na polskie wydało mi się najstosowniej
przełożyć "Szept Duszy". Mam wrażenie, iż przypowieści te znakomicie dopełniają i ilustrują
"Sadhanę". Czytelnik znajdzie w nich wyłożone na przykładzie prawie wszystko to, czego
Tagore w "Sadhanie" naucza. Prócz tego jednak znajdujemy tam pewien niezmiernie miły rys
intymny, dopuszczający nas do bezpośredniego współżycia i współmyślenia z poetą. Oto
Czytelnik z łatwością może zauważyć, iż większość tych przypowieści ma koloryt wieczorny
lub poranny, czerpie swe spostrzeżenia i swój materiał myślowy z zachodu słońca, z
gwieździstości nocnej, z wichru czy deszczu, z ciemności nocy. Łatwy stąd wniosek, że
powstały one wszystkie w jedynych chwilach, jakie poeta ma dla siebie, a które poświęcone
są rozmyślaniom nad najwewnętrzniejszymi sprawami jego życia duchowego, w godzinach
rannej i wieczornej kontemplacji. Godzin tych i tego zwyczaju przestrzega Tagore nie tylko
sam, ale i dla całej swojej szkoły. Brahmini poświęcają kontemplacji godziny nocy przed
wschodem słońca. Wtedy to, co nam ten zbiorek podaje, to istotnie "szept duszy",
rozmyślającej w ciemnościach, o brzasku rodzącego się dnia lub o zachodzie słońca.
J.B.
URZECZYWISTNIENIE ŻYCIA
Kultura starożytnej Grecji została wyhodowana wśród murów miejskich. Faktem jest, iż
kołyski wszystkich kultur nowoczesnych były z cegły i wapna. Te mury głęboko w umysłach
ludzkich wycisnęły swe piętno. One to zasłoniły naszą perspektywę umysłową zasadą "divide
et impera", która rodzi w nas zwyczaj zabezpieczania wszystkich naszych zdobyczy za
pomocą fortyfikowania ich i oddzielania jednej od drugiej. Oddzielamy naród od narodu,
wiedzę od wiedzy, człowieka od przyrody. Wytwarza to w nas silną podejrzliwość względem
wszystkiego, co znajduje się poza wzniesionymi przez nas zaporami i najmniejsza rzecz musi
walczyć zacięcie o dostęp do bram naszego uznania. Kiedy pierwsi najeźdźcy aryjscy pojawili
się w Indiach, ziemia ta była olbrzymim krajem lasów, z których nowo przybyli natychmiast
skorzystali. W lasach tych znaleźli schronienie przed bezlitosnym żarem słońca i wściekłością
burz podzwrotnikowych, paszę dla bydła, drwa na ogień ofiarny i budulec na swe chaty. Tak
więc różne klany aryjskie, ze swymi patriarchalnymi przywódcami w czele, osiadły w
różnych częściach puszczy, stosownie do obrony naturalnej, jaką ona dawała, oraz obfitości
żywności i wody. Zatem w Indiach kultura zrodziła się w puszczy, a to jej pochodzenie i
otoczenie nadało jej odrębny charakter. Otoczona bujnym życiem przyrody, karmiona i
odziewana przez nią, jak najściślej i nieprzerwanie obcowała z jej zmieniającymi się
kształtami. Można by przypuszczać, że życie tego rodzaju, wskutek obniżenia poziomu
egzystencji, prowadzi do zaciemnienia inteligencji i stłumienia zarodków postępu. Widzimy
jednak, że w starożytnych Indiach warunki życia leśnego nie zaciążyły na umyśle człowieka,
nie osłabiły strumienia jego energii, a tylko nadały jej specjalny kierunek, Skutkiem ciągłego
kontaktu z życiem przyrody, umysł jego wolny był od ustalania i rozszerzania swego
panowania przez wznoszenie murów i wałów granicznych dokoła tego, co zdobył. Celem jego
nie było zdobywanie lecz realizowanie przez wspólne rośnięcie ze swym otoczeniem i
wrastanie w nie. Czuł, że prawda jest wszechobecna i wszystko ogarniająca, że absolutna
izolacja w świecie nie istnieje i że jedyną drogą do zdobycia prawdy, jest wniknięcie naszej
istoty we wszystko, co ją otacza. Urzeczywistnienie tej wielkiej harmonii między duchem
człowieka a duchem świata stanowiło zadanie mieszkających w lasach mędrców starożytnych
Indii. Później przyszedł czas, w którym te dziewicze lasy ustąpiły miejsca uprawnym polom,
a na każdym kroku wyrastały bogate miasta. Powstały potężne królestwa, które utrzymywały
stosunki z największymi mocarstwami świata. Ale nawet w owych pięknych dniach rozkwitu
materialnego serce Indii zawsze z uwielbieniem spoglądało wstecz za siebie, na dawny ideał
śmiałego samourzeczywistnienia w dostojeństwie prostego życia pustelni leśnej, a z wiedzy,
tam nagromadzonej, czerpało swe najlepsze natchnienia. Zachód zdaje się czasem pysznić
myślą, że podbił przyrodę; jak gdybyśmy żyli w świecie wrogim, zmuszeni do wydzierania
przemocą wszystkiego, czego potrzebujemy, niechętnemu i obcemu nam porządkowi.
Uczucie to jest owocem przyzwyczajeń miejskich i miejskiego sposobu myślenia. Albowiem
w mieście człowiek z natury rzeczy kieruje skoncentrowane światło, swej wizji umysłowej na
własne wyłącznie życie i dzieło, co wytwarza sztuczny przedział między nim a
Wszechprzyrodą, na której łonie spoczywa. Ale w Indiach zapatrywano się na to inaczej. Tam
świat wraz z człowiekiem stanowił jedną wielką prawdę. Indie cały swój nacisk położyły na
harmonii indywiduum z wszechświatem. Czuły one dobrze, że gdyby nas z otoczeniem
naszym absolutnie nic nie łączyło, nie moglibyśmy się z nim w żaden sposób skomunikować.
Zarzut, jaki człowiek stawia przyrodzie, opiera się na tym, iż człowiek większą część swych
potrzeb zaspokajać musi własnym wysiłkiem. Tak jest, ale te wysiłki jego nie są daremne;
dzień w dzień zbiera ich plony, co dowodzi właśnie, iż między nim a przyrodą istnieje
racjonalny związek, ponieważ nigdy nie możemy uczynić swą własnością rzeczy, która by nie
mi
ała z nimi czegoś wspólnego, która by nie była z nami istotnie spokrewniona. Możemy
patrzeć na drogę z dwóch punktów widzenia. Z jednego punktu widzenia będziemy mogli
uważać ją za przeszkodę, dzielącą nas od upragnionego przedmiotu; w tym wypadku każdy
krok, jaki w podróży swej na tej drodze postawimy, będziemy uważali za zdobycz, wydartą
siłą w obliczu przeciwności. Oceniana pod drugim kątem widzenia, droga prowadzi nas do
naszego przeznaczenia, a jako taka stanowi część naszego celu. Jest ona już początkiem
upragnionego jego osiągnięcia, i tylko przebywając ją możemy zyskać to, co ona w sobie dla
nas chowa. Ten ostatni punkt widzenia charakteryzuje indyjski pogląd na przyrodę. Dla Indii
faktem największej doniosłości jest, iż człowiek żyje w harmonii z przyrodą, że może myśleć
dzięki temu, iż myśli jego są w harmonii z otoczeniem, że może używać sił przyrody do
swych celów dzięki temu, iż jego potęga jest w harmonii z potęgą wszechświata i że, w
długim swym biegu, idea jego nigdy nie zderzy się z zamierzeniami przyrody. Na zachodzie
przeważa przekonanie, jakoby przyroda należała wyłącznie do tworów pozbawionych duszy i
do zwierząt, zaś potem przychodzi nagle niewytłumaczony przełom, od którego zaczyna się
przyroda człowieka, Stosownie do tego wszystko, co stoi na niższym szczeblu stworzenia, jest
tylko przyrodą, a co nosi na sobie cechę doskonałości, intelektualnej czy moralnej, jest
przyrodą człowieka. Jest to, jak gdyby kto pączek i kwiat dzielił na dwie różne kategorie i
powab ich przypisywał działaniu dwóch różnych i sprzecznych ze sobą zasad. Ale indyjski
sposób myślenia nigdy nie wahał się uznać swego pokrewieństwa z przyrodą, swego
nieprzerwanego związku z całością. Zasadnicza jedność stworzenia była dla Indii nie tylko
spekulacją filozoficzną; zadaniem ich życia była realizacja tej wielkiej harmonii w uczuciach
i w czynie. Przy pomocy rozmyślań, obrzędów i odpowiedniego uregulowania swego życia,
Indie pracowały nad swą świadomością do tego stopnia, iż wreszcie najmniejsza rzecz nabrała
dla nich treści duchowej. Ziemia, woda i światło, owoce i kwiaty przestały być dla nich
zjawiskami wyłącznie fizycznymi, z których się korzysta, aby je potem odrzucić. Stały się
one dla Indii niezbędne do osiągnięcia ich ideału doskonałości, tak, jak dla pełni symfonii
potrzebna jest najmniejsza nawet nutka. Indie czuły intuicyjnie, że zasadniczy fakt istnienia
tego świata ma dla nas życiowe znaczenie; obowiązkiem naszym jest żyć z nim w całej pełni i
utrzymywać z nim stały stosunek, nie polegający wyłącznie na ciekawości naukowej lub
żądzy korzyści materialnych, lecz realizujący go w duchu sympatii, z głębokim uczuciem
radości i spokoju. Człowiek nauki wie, iż świat ten nie jest bynajmniej taki, jak się naszym
zmysłom przedstawia; wie, że ziemia i woda są w rzeczywistości grą sił, które objawiają się
nam, jako ziemia i woda - w jaki sposób, to niedokładnie tylko rozumiemy. Tak samo
człowiek, którego duchowe oczy są otwarte, wie, iż ostateczna prawda o ziemi i wodzie
zależy od naszego zrozumienia wiecznej woli, tworzącej w czasie i kształtującej się w siłach,
jakie oglądamy pod tymi postaciami. To już nie informacja, jaką daje wiedza, ale wieść,
duszy podana przez duszę. Nie wiedzie nas ona ku potędze, jak to czyni wiedza, lecz daje
nam tę radość, jaka jest owocem połączenia istot pokrewnych. Ten, którego poznanie świata
nie prowadzi głębiej niż to czyni wiedza, nigdy nie zrozumie, co w zjawiskach przyrody
dostrzega człowiek, obdarzony wzrokiem duchowym. Woda zmywa nie tylko jego członki,
lecz oczyszcza serce, albowiem dociera do jego duszy. Ziemia nie tylko nosi jego ciało, lecz
rozwesela umysł, albowiem dotknięcie jej jest więcej niż dotknięciem fizycznym - jest to
żywa obecność. Kto nie zdaje sobie sprawy ze swego pokrewieństwa, swego braterstwa ze
światem, żyje w więzieniu, którego mury są mu obce i wrogie. Wyzwolonym staje się, gdy
dostrzega wiecznego ducha we wszystkim, co go otacza, albowiem wówczas odnajduje
najpełniejsze znaczenie świata, w którym się urodził; znajduje sam
ego siebie w doskonałej prawdzie, a jego harmonia z całością jest ustalona. W Indiach ludzie
cieszą się pełną świadomością faktu, iż ciałem i duszą żyją w jak najściślejszym związku z
otoczeniem i że mają witać wschodzące słońce, płynną wodę i urodzajną ziemię jako
przejawy tej samej żywej prawdy, która ich trzyma w swym objęciu. Dlatego tematem
naszych codziennych rozmyślań jest tekst Gajarti, poemat uważany za esencję wszystkich
Wed. Przy jego pomocy staramy się uzmysłowić sobie najistotniejszą wewnętrzną jedność
świata z uświadomioną duszą człowieka; uczymy się dostrzegać tę jedność, utrzymywaną
przez Wiecznego Ducha, którego moc stwarza ziemię, niebo i gwiazdy, a równocześnie
opromienia umysły nasze światłem świadomości, poruszającej się i żyjącej w nieprzerwanym
związku ze światem zewnętrznym. Nieprawdą jest, jakoby Indie próbowały przejść do
porządku nad różnicami wartości różnych rzeczy, albowiem wiedzą one dobrze, iż to
zrobiłoby życie niemożliwym. Nie zapominały bynajmniej o wyższości człowieka w skali
stworzenia, jednakże miały własny pogląd na to, co o tej wyższości istotnie stanowi. Nie
polega ona na mocy posiadania, lecz na mocy zjednoczenia. Dlatego Indie obrały na miejsca
swych pielgrzymek miejscowości, w których przyroda pojawia się w dostojeństwie swej
wielkości lub piękności, aby umysł mógł tam wyzwolić się ze świata swych ciasnych
konieczności i zdać sobie sprawę ze swego miejsca w nieskończoności. To było też
powodem, dla którego w Indiach cały jeden lud, żywiący się dawniej mięsem, wyrzekł się
pokarmów mięsnych, aby w ten sposób okazać swą miłość dla wszelkiego stworzenia -
wypadek jedyny w dziejach ludzkości. Indie wiedziały, że przez wznoszenie barier
fizycznych i umysłowych odrywamy się gwałtownie do niewyczerpanego życia przyrody.
Stając się tylko człowiekiem, nie człowiekiem we wszechświecie, stwarzamy mnóstwo
zawikłanych problemów, zaś zamknąwszy źródło, w którym jedynie moglibyśmy znaleźć ich
rozwiązanie, próbujemy wszelkiego rodzaju metod sztucznych, z których każda przynosi
nowe żniwo nieskończonych zawikłań. Kiedy człowiek opuszcza wyznaczone sobie w
przyrodzie miejsce, kiedy kroczy wyłącznie po linie swojego człowieczeństwa, czeka go
taniec lub upadek, musi bez ustanku wytężać wszystkie nerwy i muskuły, aby móc na każdym
kroku utrzymać równowagę, a wówczas, w przerwach swojego zniżenia, piorunuje przeciw
Opatrzności, ukrytą dumę i zadowolenie znajdując w myśli, iż został pokrzywdzony przez
ustalony porządek rzeczy. Ale to nie może trwać zawsze. Człowiek musi urzeczywistnić swe
życie w całości, musi znaleźć swe miejsce w nieskończoności. Nie wolno mu zapominać o
tym, że, choćby walczył nie wiadomo jak zacięcie, nigdy nie będzie mógł stworzyć miodu w
celach swego ula, ponieważ stałego a niezbędnego uzupełnienia swego pokarmu życiowego
musi szukać poza murami. Musi pamiętać, iż z chwilą, kiedy wyłącza się z pod ożywczego i
oczyszczającego dotknięcia nieskończoności i sam ma się utrzymywać i leczyć, wpędza się w
szaleństwo, sam drze się w strzępy, pożera swoją własną substancję. Pozbawione tła, jakim
jest całość, ubóstwo jego traci jedną wielką cnotę, a mianowicie prostotę, i staje się brudnym i
poniżającym. Jego bogactwo przestaje być wielkodusznym, jest tylko rozrzutne. Apetyty jego
nie służą już jego zdrowiu, trzymając się granic swych celów, stają się same w sobie celem,
podkładają ogień pod jego życie i przygrywają mu w obłędnym świetle pożaru. A wtedy staje
się, iż w naszym wyrazie zewnętrznym staramy się zdumiewać i wstrząsać a nie przyciągać;
w sztuce dążymy za wszelką cenę do oryginalności, tracąc z oczu prawdę, która jest stara a
przecież zawsze nowa; w literaturze brak nam pełnego poglądu człowieka, prostego a
przecież wielkiego. Zamiast tego staje przed nami człowiek jako problem psychologiczny lub
też jako wcielenie namiętności, silniej, bo anormalnej i przed-stawionej w dzikich blaskach
emfatycznego, sztucznego ognia. Kiedy świadomość człowieka ogranicza się tylko do
bezpośredniego sąsiedztwa jego ludzkiego "ja", tęższe korzenie jego
natury nie mogą znaleźć potrzebnego sobie trwałego gruntu, duch jego stoi wciąż na granicy
śmierci głodowej, z pełną zdrowia siłę zastępują puchary podnieceń. Wtedy człowiek
zupełnie już traci swą wewnętrzną perspektywę i mierzy swą wielkość jej masą a nie jej
życiowym węzłem z. nieskończonością, sądzi swą działalność według jej ruchów a nie przez
spokój w doskonałości - spokój, którym tchnie gwieździste niebo, którym kołysze wiecznie
falujący, rytmiczny taniec stworzenia.. Pierwszy najazd na Indie ma swą dokładną paralelę w
pierwszej inwazji kolonistów europejskich na Amerykę. Stali oni również wobec dziewiczych
puszcz i zaciętej walki z krajowcami. Ale ta walka człowieka z człowiekiem i człowieka z
przyrodą dotrwała do ostatniej chwili; nigdy się nie skończyła. W Indiach lasy, które były
schronieniami barbarzyńców, stały się sanktuariami mędrców; w Ameryce te wielkie, żywe
katedry przyrody nie miały na człowieka większego wpływu. Dały mu bogactwo i moc, od
czasu do czasu może cieszyły go swą pięknością, były źródłem natchnienia dla samotnego
poety; ale nigdy nie nabyły w sercach ludzkich świętego znaczenia miejsca jakiegoś
wielkiego pojednania duchowego, gdzie by dusza człowieka spotykała się z duszą świata. Nie
chcę przez to bynajmniej powiedzieć, iż powinno być inaczej. Byłoby niesłychanym
trwonieniem sposobności, gdyby historia na każdym miejscu miała się dokładnie w ten sam
sposób powtarzać. Dla wymiany ducha jest właśnie rzeczą najlepszą i upragnioną, aby różnie
sytuowane narody przynosiły na rynek ludzkości swe różne produkty, z których każdy jest
uzupełniający i potrzebny dla drugich. Chcę tylko powiedzieć, że Indie w początkach swej
kariery dziejowej natknęły się na szczególny układ okoliczności i nie zmarnowały go.
Stosownie do nadarzających się sposobności Indie myślały i rozważały, walczyły i cierpiały,
zanurzały się w odmętach życia i zdobyły coś, co z pewnością nie może być bez wartości dla
ludów, których rozwój historyczny szedł innymi drogami. Człowiek potrzebuje do swego
zupełnego rozwoju wszystkich żywych elementów, jakie składają się na jego skomplikowane
życie, oto dlaczego przeznaczoną dla niego żywność uprawia się na różnych polach i czerpie
się z różnych źródeł. Kultura jest czymś w rodzaju wzoru, który każdy naród pilnie urabia dla
siebie, aby według tego najlepszego ideału kształcić swych mężczyzn i swe kobiety. Do tego
celu zmierzają wszystkie jego instytucje, jego prawodawstwo, to, co on uznaje i potępia,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl