Tańczący Trumniarz,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JEFFERY DEAVER
TAŃCZĄCY
TRUMNIARZ
Coffin dancer
(Przełożył: Łukasz Praski)
Wydanie oryginalne: 1998
Wydanie polskie: 2003
OD AUTORA
Jak wiadomo wszystkim pisarzom, książki tylko w części są ich własnym dziełem. Na
kształt powieści wpływ mają nasi najbliżsi i przyjaciele, czasem ingerując w jej kompozycję
bezpośrednio, a czasem w bardziej subtelny, choć nie mniej ważny sposób. Chciałbym
podziękować kilku osobom, które pomogły mi w pracy nad tą książką: dzięki Madelyn
Warcholik – mojemu niewyczerpanemu źródłu inspiracji – postaci zachowały autentyzm, a
mknące naprzód wątki powieści nie zeszły na manowce. Dziękuję moim wydawcom,
Davidowi Rosenthalowi, Marysue Rucci i Carolyn Mays, za ich cierpliwość i wspaniałą
pracę; agentce Deborah Schneider za to, że jest najlepsza w swojej profesji, oraz mojej
siostrze pisarce, Julie Reece Deaver, która była przy mnie przez cały czas.
1
ŚMIERĆ MA WIELE TWARZY
Żadnego jastrzębia nie można oswoić. W kontaktach z ptakiem nie ma miejsca na
sentymenty. To w pewnym sensie sztuka psychiatrii. Jeden umysł przeciwstawia się drugiemu
z zimną i nieugiętą zaciętością.
„Jastrząb gołębiarz”
T.H. White
Rozdział pierwszy
Kiedy Percey Carney żegnała się ze swoim mężem, nie przypuszczała, że więcej go nie
zobaczy.
Edward Carney wsiadł do samochodu zaparkowanego przy Wschodniej Osiemdziesiątej
Pierwszej ulicy na Manhattanie i po chwili włączył się do ruchu. Carney, spostrzegawczy z
natury, zauważył zaparkowaną w pobliżu ich domu czarną furgonetkę. Wóz miał lustrzane
szyby, zapaćkane błotem. Rzuciwszy okiem na grata, Carney zauważył numery Wirginii
Zachodniej i w tej samej chwili zdał sobie sprawę, że w ciągu kilku ostatnich dni parę razy
widział tę furgonetkę na ulicy. Potem jednak sznur samochodów przyspieszył. Carney zdążył
przejechać na żółtym świetle i zupełnie zapomniał o furgonetce. Po chwili jechał już na
północ Aleją Roosevelta.
Dwadzieścia minut później sięgnął po telefon i zadzwonił do żony. Kiedy nie odebrała,
zaniepokoił się. Według planu Percey miała lecieć razem z nim – poprzedniego wieczora
rzucili monetą o to, kto będzie drugim pilotem, i ona wygrała, kwitując zwycięstwo swym
niepowtarzalnym uśmiechem triumfu. Ale o trzeciej nad ranem zbudziła się z dokuczliwą
migreną, która dręczyła ją potem przez cały dzień. Zadzwonili do kilku osób i znaleźli kogoś
innego na jej miejsce, a Percey wzięła fiorinal i wróciła do łóżka.
Migrena była jedyną dolegliwością, która mogła ją zatrzymać na ziemi.
Edward Carney był wysoki i szczupły; mimo czterdziestu pięciu lat nadal nosił wojskową
fryzurę. Przekrzywił głowę, słuchając dzwonków telefonu oddalonego o parę mil. Gdy
włączyła się automatyczna sekretarka, odłożył słuchawkę, czując lekkie zdenerwowanie.
Utrzymywał stałą prędkość sześćdziesięciu mil na godzinę, jadąc dokładnie środkiem
prawego pasa; jak większość pilotów, w samochodzie był konserwatystą. Ufał innym pilotom,
lecz większość kierowców uważał za szaleńców.
W biurze Hudson Air Charters na lokalnym lotnisku Mamaroneck w Westchester czekało
na niego ciasto czekoladowe. Z okazji podpisania nowego kontraktu upiekła je własnoręcznie
pedantyczna i sztywna Sally Anne, pachnąca niczym dział perfumeryjny u Macy’ego. Miała
na piersi wyobrażającą dwupłatowiec broszkę ze sztucznych brylantów, którą dostała na Boże
Narodzenie od wnuków, i rozglądała się uważnie, pilnując, by każdemu z kilkunastu
pracowników dostała się porcja smakołyku. Ed Carney zjadł parę kęsów, rozmawiając o
dzisiejszym locie z Ronem Talbotem, którego wielki brzuch zdradzał, że Ron przepada za
ciastem, choć tak naprawdę żył głównie dzięki kawie i papierosom. Talbot pełnił dwie
funkcje, dyrektora firmy i kierownika technicznego. Martwił się, czy zdążą z załadunkiem,
czy prawidłowo obliczono zużycie paliwa, czy uczciwie wycenili pracę. Carney poczęstował
go resztą swojej porcji ciasta i poradził mu, by się rozluźnił.
Znów pomyślał o Percey i poszedł do swojego biura zadzwonić.
W domu wciąż nikt nie podnosił słuchawki.
Jego niepokój przybrał na sile. Ludzie, którzy mają dzieci albo własną firmę, zawsze
odbierają telefony. Odłożył z trzaskiem słuchawkę, zastanawiając się, czy zadzwonić do
sąsiada, by sprawdził, co się dzieje z żoną. Jednak w tej samej chwili przed hangarem obok
biura zatrzymała się duża biała ciężarówka. Czas do pracy. Osiemnasta.
Talbot dał Carneyowi kilkanaście dokumentów do podpisania, a tymczasem przyjechał
młody Tim Randolph, ubrany w ciemny garnitur, białą koszulę i wąski czarny krawat. Tim
mówił o sobie „drugi pilot”, co podobało się Carneyowi. W firmie i liniach lotniczych
nazywano ich „pierwszymi oficerami”, a choć Carney szanował każdego, kto dobrze sobie
radził na prawym fotelu, pretensje do tytułów traktował z rezerwą.
Lauren, wysoka brunetka, asystentka Talbota, była ubrana w swoją ulubioną,
„szczęśliwą” sukienkę, której błękit pasował do barwy logo Hudson Air – sylwetki sokoła
lecącego nad Ziemią opasaną siecią południków i równoleżników. Pochyliła się nad
Carneyem i szepnęła:
– Wszystko będzie w porządku, prawda?
– W jak najlepszym – zapewnił ją.
Uścisnęli się. Sally Anne również wzięła go w objęcia i zaproponowała ciasto na drogę.
Odmówił. Ed Carney chciał już lecieć. Byle dalej od czułostkowości, od atmosfery
świętowania. Byle dalej od ziemi.
I niedługo potem był już w powietrzu. Trzy mile nad ziemią, za sterami leara 35 A,
najlepszego prywatnego odrzutowca na świecie, lśniącego srebrem jak zwinny szczupak i
pozbawionego wszelkich oznaczeń z wyjątkiem numeru rejestracyjnego.
Lecieli prosto w kierunku zachodzącego słońca – pomarańczowej doskonałej kuli, która
miękko osiadała na skłębionych różowofioletowych chmurach, przecinanych ostatnimi
jasnymi promieniami.
Tylko świt był równie piękny. A burze bardziej widowiskowe.
Do O’Hare mieli siedemset dwadzieścia trzy mile, które pokonali w niecałe dwie
godziny. Centrum kontroli lotów w Chicago grzecznie poprosiło, by zeszli na czternaście
tysięcy stóp, po czym połączyło ich z kontrolą podejścia do lądowania.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl