Talcott DeAnna Promyczek slonca, Książki - Literatura piękna, Bonia, Harlequiny nowe różne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DeAnna Talcott
Promyczek słońca
Fill-In-Fiancee
Rozdział 1
– Cóż, Filipie, jeśli to jakieś pocieszenie, to zapewniam cię, że zawsze dobrze
wyglądałeś otoczony wianuszkiem pięknych kobiet! – Brett Hamilton przerzucał
papiery na biurku, podtrzymując ramieniem słuchawkę telefonu. Ucieszył się,
słysząc brata, chociaż najnowsza wiadomość trochę go zaskoczyła. Następna
dziewczynka? Znowu? – I najważniejsze, żeby dziecko było zdrowe, płeć nie ma
znaczenia.
– Nie byłbym taki pewien. Wiesz, że rodzice czekają na chłopca, Brett. Chcą
mieć dziedzica. Myślę, że już przestali wierzyć, że ja im go zapewnię i teraz
wszystkie nadzieje pokładają w tobie.
Brett przełknął tę uwagę w milczeniu. Od jakiegoś czasu musiał wysłuchiwać
wielu podobnych, więc zdążył się już uodpornić. Prawie cała rodzina próbowała go
swatać w nadziei, że zapewni jej spadkobiercę i wzmocni rodzinne koneksje. Na
szczęście zupełnie się tym nie przejmował. Był zdania, że płodzenie dziedziców,
tytuły i alianse rodzinne to przestarzały zwyczaj.
– A przy okazji – ciągnął Filip. – O ile wiem, spotkali się ostatnio z lady
Harriet. Pytała o ciebie.
– Chcesz mi zepsuć dzień?
– Ej, kiedy to prawda! Myślę, że oboje osiągnęliście punkt, w którym należy się
zastanowić, co dalej.
– Cokolwiek, byle nie razem.
– Szkoda. Nasze rodziny świetnie się uzupełniają – przypomniał mu brat.
– Jasne, ten ślub byłby największą fuzją, jaką Anglia widziała w ostatnich
latach. Z wpływami ich i naszej rodziny moglibyśmy zmonopolizować rynek.
– No właśnie! I co w tym złego? – zapalił się Filip.
– Fuzja i małżeństwo, braciszku, to dwie różne rzeczy.
– A nie pociąga cię myśl o spłodzeniu potomka? Rodzice byliby zachwyceni.
Wpadli niemal w rozpacz, kiedy zobaczyli, że znów kupujemy różową wyprawkę,
a w dodatku Carolyn zapowiada, że to nasze ostatnie dziecko. Z mojej strony nie
mają więc szans na wnuka, choć nikt nie może mi zarzucić, że nie próbowałem.
Robiłem, co mogłem, reszta należy do ciebie. – Filip przerwał na chwilę swój
wywód i zachichotał. – Zresztą, sami niewątpliwie ci o tym powiedzą. Wkrótce
zamierzają cię odwiedzić i na pewno przypomną ci o obowiązkach.
Brett westchnął ciężko i zamknął oczy. Tego akurat mógł być pewien. Rodzice
od dawna marudzili, że powinien się ustatkować i założyć rodzinę.
– Ostrzegasz mnie? – spytał ciężkim głosem.
– Skąd! Tylko mówię, na co powinieneś się przygotować.
Brett jęknął w duchu. Nie znosił tego cyrku, który pamiętał z dzieciństwa –
tytułów, zadęcia i „odpowiedniego towarzystwa”, ale dla rodziców było zupełnie
oczywiste, że lord Breton Hamilton powinien się „dobrze” ożenić.
On sam nigdy o sobie nie myślał w ten sposób. Zawsze pragnął odciąć się od
tego cyrku, dlatego kiedy tylko pojawiła się możliwość wyjazdu do Ameryki i
pracy w bostońskim biurze Wintersoftu, skwapliwie z niej skorzystał. Ostatnie
sześć miesięcy minęło mu jak mgnienie oka. Żył pełnią życia, robił to, co lubił i był
zadowolony, że sam pracuje na swój sukces. Na szczęście tworzenie
oprogramowania komputerowego nie miało nic wspólnego z budownictwem
okrętowym, czym zajmowała się jego rodzina, mógł więc sprawdzić, na ile go stać.
– A jak tam twoje sprawy sercowe? – zagadnął Filip, chichocząc. – To
zastanawiające, że w ogóle o tym nie wspominasz. Matka zaczęła nawet
podejrzewać, że tęsknisz za lady Harriet. Nawiasem mówiąc, nie wiem, czy ona nie
wybierze się do ciebie razem z rodzicami. Sugerowała mamie, że nigdy jeszcze nie
była w Bostonie i chętnie by go zwiedziła.
– Co?! – Brett drgnął przestraszony, aż słuchawka zsunęła mu się na biurko. –
Nie! To niemożliwe! – zawołał, jak tylko zdołał ją podnieść.
– Dlaczego? – droczył się Filip.
– Dobrze wiesz, dlaczego. Po pierwsze, nie pozwolę, żeby rodzice siłą
zaciągnęli mnie do ołtarza, a po drugie Harriet i ja stanowczo do siebie nie
pasujemy. Ustaliliśmy to już dwa lata temu i od tamtej pory nic się nie zmieniło. –
Skrzywił się na samo wspomnienie ich nieudanego związku. Oczekiwał, że
przyszła żona będzie jego partnerką i towarzyszką w każdej dziedzinie życia,
tymczasem jedyne, co bez wątpienia zapewniłaby mu lady Harriet, to drętwe
wizyty towarzyskie, podczas których najbardziej emocjonujące tematy to pogoda i
stan dróg czy wybór nowego premiera. – Poza tym, mam już dziewczynę – rzucił
lekko, starając się, aby zabrzmiało to wiarygodnie.
– Słucham? – spytał Filip z niedowierzaniem, po czym zastukał lekko w
słuchawkę. – Powtórz, musiały być jakieś zakłócenia na linii, chyba źle
zrozumiałem. Masz dziewczynę?
– Jasne – zapewnił Brett. – Powiem więcej, jesteśmy nawet zaręczeni.
Przez moment w słuchawce zapanowała cisza.
– Co?! I ukrywasz te rewelacje przed rodziną?
– Wcale nie ukrywam. Po prostu dotąd nie było okazji, żeby wam o tym
powiedzieć. – Pomysł z zaręczynami zaczynał mu się coraz bardziej podobać. Jeśli
Filip tak szybko dał się nabrać, z rodzicami również nie powinien mieć problemów.
A to zapewniłoby mu spokój na co najmniej kilka tygodni. – Mieszkamy razem –
rozkręcał się.
– I nic nam nie powiedziałeś?!
– Jakoś nie byłem gotów, żeby to rozgłaszać, zrozum. Ale sam widzisz, że w tej
sytuacji wizyta lady Harriet byłaby… hmm, delikatnie mówiąc, niezręczna.
Mógłbyś to jakoś taktownie zasugerować mamie? – zaproponował pełen podziwu
dla własnego sprytu.
Szybko zagłuszył w sobie wyrzuty sumienia, że wrabia Filipa w całą tę farsę,
ale naprawdę nie miał wyjścia. Kto, jeśli nie starszy brat, nadawał się najlepiej do
tego, by wytłumaczyć rodzicom delikatność sytuacji i przekonać ich, że absolutnie
nie powinni zabierać ze sobą Harriet.
Wysłuchiwał zdumionych okrzyków Filipa, kiedy do gabinetu weszła Sunny
Robbins, niosąc stertę umów, o które prosił. Zatrzymała się w progu, widząc, że
rozmawia przez telefon, ale skinieniem ręki dał jej znać, by weszła dalej. Sunny
była zastępcą głównego prawnika i zarazem najbardziej pociągającą kobietą w
firmie.
Podeszła do biurka lekko rozkołysanym krokiem i położyła teczkę z
dokumentami. Brett zauważył przy tym, że ma irytująco krótką spódnicę.
Wystarczająco krótką, żeby działać na męską wyobraźnię, ale wystarczająco długą,
by uchodziła za przyzwoitą.
– Możesz je zatrzymać – powiedziała cicho Sunny, nie chcąc mu przeszkadzać
w rozmowie. – Mamy kopie. – Zrobiła krok w tył i zamierzała wyjść z gabinetu.
– Poczekaj – wyszeptał i odsunął lekko słuchawkę od ucha.
– Niesamowite! Ktoś zdołał usidlić mojego małego braciszka! Mistrza unikania
pułapek matrymonialnych! Jak ona tego dokonała? To musi być niezwykła kobieta!
Opowiedz coś o niej!
Z nieco kwaśną miną wysłuchiwał zdziwionych okrzyków Filipa i jednocześnie
zerkał na Sunny. Odgarnęła z czoła ciemne loki i uśmiechnęła się do niego lekko.
– Cóż… Może lepiej, niech sama to zrobi, akurat jest tutaj – rzucił
nieoczekiwanie. – Sunny, skarbie, zamień słówko z moim bratem.
– Słucham? – spytała zaskoczona i uniosła lekko brwi.
– Prześlij buziaka za ocean mojemu starszemu bratu, który bardzo chciałby cię
poznać.
– Dlaczego? – Patrzyła na niego zszokowana, nadal nic nie rozumiejąc.
Brett wiedział, że tym razem posunął się za daleko i miał przeczucie, że
przyjdzie mu jeszcze ponieść konsekwencje tego dowcipu, ale na razie to wszystko
nie było ważne. Na drugim końcu linii miał Filipa, który żądał informacji o jego
dziewczynie, a niewątpliwie pierwszą rzeczą, jaką zrobi po zakończeniu tej
rozmowy, będzie telefon do rodziców.
– Dlatego, że chciałby cię poznać – wyjaśnił, tłumiąc zniecierpliwienie. –
Przywitaj się z nim i powiedz, że u nas wszystko w porządku. – Wcisnął jej
słuchawkę do ręki i z niepokojem czekał na to, co zrobi Sunny.
Jeszcze przez chwilę Sunny patrzyła na niego zdumiona, podejrzewając, że
zwariował, aż w końcu wolno podniosła słuchawkę do ucha i odezwała się
niepewnie:
– Halo? Tu Sunny.
Brett kiwnął głową i uśmiechnął się do niej zachęcająco. Sięgnął do aparatu,
włączył przycisk, dzięki któremu słyszał, co mówiły obie strony, i podniósł kciuk
w triumfalnym geście.
– Witaj. – Usłyszał stonowany głos Filipa. – Jak słyszę, mieszkasz z moim
bratem…?
– Słucham? – Sunny znowu nie potrafiła ukryć za skoczenia.
Brett rzucił się w kierunku słuchawki i wyjaśnił pospiesznie:
– Na razie nie chcielibyśmy tego rozgłaszać. – Zignorował zdziwione
spojrzenie Sunny i ciągnął: – Muszę kończyć, mamy sporo pracy. Wyjaśnij jakoś to
wszystko rodzicom.
– Pewnie mam im zasugerować, żeby zarezerwowali sobie hotel – zachichotał
Filip.
– To rzeczywiście byłoby dobre rozwiązanie – zgodził się Brett.
Szybko zakończył rozmowę i przeniósł spojrzenie na Sunny. Tkwiła
nieruchomo przed jego biurkiem, podbródek miała wojowniczo uniesiony i
najwyraźniej domagała się wyjaśnienia.
Oho! Miał przeczucie, że tym razem będzie musiał słono zapłacić za swój
wybryk, panna Robbins nie wyglądała jak ktoś, kto pozwoli, żeby uszło mu to na
sucho.
Wolnym ruchem odłożył słuchawkę i przysunął do siebie dokumenty.
– Dziękuję, że je przyniosłaś, Sunny.
– To moja praca – odparła, znacząco podkreślając ostatnie słowo.
– A jeśli chodzi o ten drobiazg… Cóż, mam ostatnio małe kłopoty…
Pomyślałem sobie, że skoro akurat tu jesteś, mogłabyś mi trochę pomóc.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl