Trylogia Mrocznego Elfa 03 - Nowy dom, Do poczytania, Trylogia Mrocznego Elfa

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Uciekaj, Eleni! - krzyknął Connor Thistledown, wymachując mieczem i idąc w stronę
drowa. - To mroczny elf! Drow! Uciekaj, jeśli ci życie miłe!
Ze wszystkiego, co krzyczał Connor, Drizzt zrozumiał tylko słowo „drow”. Zachowania i
zamiarów młodego mężczyzny nie można było jednak z niczym pomylić, ponieważ Connor
kierował się dokładnie pomiędzy Drizzta i Eleni, mierząc czubkiem miecza w stronę drowa.
Eleni zdołała wstać za swym bratem, lecz nie uciekała, jak jej polecił. Ona również słyszała o
złych mrocznych elfach i nie miała zamiaru zostawić Connora sam na sam z jednym z nich.
- Odejdź, mroczny elfie - warknął Connor. - Jestem doświadczonym szermierzem,
znacznie silniejszym od ciebie.
Drizzt rozłożył bezradnie ręce, nie rozumiejąc ani słowa.
- Odejdź! - wrzasnął Connor.
Kierując się impulsem, Drizzt próbował odpowiedzieć w języku migowym drowów,
skomplikowanym systemie znaków dłoni i twarzy.
- On rzuca czar! - krzyknęła Eleni wskakując w jagody. Connor wrzasnął i zaatakował.
Zanim Connor dostrzegł kontratak, Drizzt chwycił go za przedramię, wykorzystał drugą
dłoń, by wykręcić nadgarstek chłopca i wyrwać mu miecz, machnął toporną bronią trzykrotnie
nad głową Connora, obrócił ją w swej szczupłej dłoni, po czym oddał mu ją, rękojeścią do
przodu.
Drizzt rozłożył szeroko ramiona i uśmiechnął się. Według zwyczajów drowów taki pokaz
wyższości bez zranienia przeciwnika nieodmiennie sygnalizował pragnienie przyjaźni. U
najstarszego syna rolnika, Bartłomieja Thistledown, oślepiający spektakl drowa wzbudził
jedynie wywołane zachwytem przerażenie.
Connor przez długą chwilę stał z otwartymi ustami. Miecz wypadł mu z ręki, lecz tego
nie zauważył. Mokre spodnie kleiły mu się do ud, tego też nie zauważył.
Gdzieś z wnętrza Connora rozległ się wrzask. Chwycił Eleni, która przyłączyła się do
krzyku, po czym uciekli w stronę zagajnika, by zabrać pozostałych. Biegli bez przerwy, dopóki
nie przestąpili progu swojego domu.
Drizzt pozostał, jego uśmiech szybko znikał, a ręce wciąż miał rozłożone. Stał samotnie
obok kępy jagód.
FORGOTTEN REALMS
R.A. SALVATORE
NOWY DOM
Tłumaczenie:
Piotr Kucharski
Tytuł oryginału:
SOJOURN
PRELUDIUM
Mroczny elf usiadł na nagim zboczu góry, obserwując pojawiającą się nad wschodnim
horyzontem czerwoną linię. To będzie chyba jego setny świt, na który patrzył, i wiedział
doskonale, że palące światło przyniesie ból jego lawendowym oczom - oczom, które przez ponad
cztery dziesięciolecia znały jedynie ciemność Podmroku.
Kiedy jednak górna krawędź płonącego słońca wyłoniła się ponad horyzontem, drow nie
odwrócił się. Przyjął światło jako swoje oczyszczenie, ból konieczny do podążania wybraną
ścieżką, do stania się istotą z powierzchni.
Przed ciemnoskórą twarzą drowa pojawiły się kłęby szarego dymu. Bez spoglądania
wiedział, co to znaczy. Jego piwafwi, stworzony przy pomocy magii płaszcz drowów, który w
Podmroku tak wiele razy osłaniał go przed niepożądanymi spojrzeniami, poddał się w końcu
światłu dnia. Magia w płaszczu zaczęła słabnąć już przed tygodniami, a sam materiał po prostu
się topił. W miejscach, gdzie tkanina się rozpadała, pojawiały się spore dziury i drow zacisnął
kurczowo ramiona, by ocalić tak wiele, jak tylko się dało.
Wiedział, że nic to nie zmieni, ponieważ płaszcz był skazany na zagładę w świecie tak
odmiennym od tego, w którym został stworzony. Drow uchwycił się z desperacją tej myśli,
widząc w niej pewną analogię do swojego własnego losu.
Słońce wspięło się wyżej i z przymrużonych, lawendowych oczu drowa polały się łzy.
Nie widział już dymu, nie widział już nic poza oślepiającym blaskiem tej strasznej kuli ognia.
Mimo to, siedział i patrzył prosto na świt.
Aby przetrwać, musiał się zaadaptować.
Uderzył boleśnie stopą o krawędź kamienia i odwrócił swą uwagę od zawrotów głowy,
które zaczęły go ogarniać. Rozmyślał o tym, czym stały się jego starannie uszyte buty. Wiedział,
że one również wkrótce rozpadną się w nicość.
A później jego sejmitary? Czy ta wspaniała broń drowów, która umożliwiła mu przejście
tak wielu niebezpieczeństw, również zniknie? Jaki los czekał Guenhwyvar, jego magiczną
panterę? Nieświadomie drow wsunął dłoń do sakiewki, by dotknąć cudownej figurki tak
doskonałej w każdym detalu, za pomocą której przywoływał kocicę. Jej nie naruszona forma
wzmocniła go w tej chwili zwątpienia, lecz jeśli ona również została stworzona przez mroczne
elfy, nasączona magią tak wyjątkową dla ich świata, czy Guenhwyvar również ulegnie wkrótce
zagładzie?
- Jakże żałosnym stworzeniem się stałem - skarżył się drow w swym ojczystym języku.
Zastanawiał się, nie po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni, nad słusznością swej decyzji o
opuszczeniu Podmroku, porzuceniu świata jego złego ludu.
Zaciążyła mu głowa, a na oczy polał się pot. Jego ból wzmógł się jeszcze bardziej.
Słońce kontynuowało swą wędrówkę, a drow nie mógł już tego znieść. Wstał i odwrócił się w
stronę małej jaskini, którą obrał sobie za dom, po czym znów położył nieświadomie dłoń na
figurce pantery.
Piwafwi powiewał wokół niego w strzępach, nie był już najlepszą ochroną przed
mroźnymi podmuchami górskiego wiatru. W Podmroku nie było wiatru, nie licząc lekkich
podmuchów, unoszących się znad zbiorników magmy, oraz nie było mrozu, nie licząc
lodowatego dotyku nieumarłych potworów. Świat powierzchni, który drow znał od kilku
miesięcy, ukazał mu wiele różnic, wiele odmienności - zbyt wiele, jak często sądził.
Drizzt Do'Urden się nie podda. Podmrok był światem jego pobratymców, jego rodziny, a
w tej ciemności nie odnajdzie spokoju. Postępując zgodnie ze swymi zasadami, sprzeciwił się
Lloth, Pajęczej Królowej, złej bogini, którą jego lud wielbił ponad życie. Mroczne elfy, rodzina
Drizzta, nie przebaczaniu tego bluźnierstwa, a w Podmroku nie było jam na tyle głębokich, by
mógł uciec przed ich długimi rękoma.
Nawet jeśli Drizzt wierzył, że słońce go spali, jak spalało jego buty i drogocenny
piwafwi, nawet jeśli stanie się jedynie niematerialnym, szarym dymem, niesionym mroźnym,
górskim wiatrem, zachowa swoje zasady i godność, te elementy, które czyniły życie
wartościowym.
Drizzt zerwał resztki swego płaszcza i cisnął je w głęboką przepaść. Mroźny wiatr
musnął jego zlaną potem skroń, lecz drow szedł prostym i dumnym krokiem, trzymając swe
lawendowe oczy szeroko otwarte.
Był to los, który wybrał.
* * *
Na zboczu innej góry, niedaleko, inne stworzenie obserwowało wschodzące słońce.
Ulgulu również opuścił swą ojczyznę, brudne, dymiące rozpadliny przecinające plan Gehenny,
lecz potwór nie odszedł stamtąd z własnej woli. Był to los Ulgulu, jego pokuta, by dorastać w
tym świecie, dopóki nie zdobędzie wystarczającej potęgi, by wrócić do domu.
Zajęciem Ulgulu było zabijanie, karmienie się siłą życiową otaczających go
śmiertelników. Był już blisko osiągnięcia dojrzałości, ogromny, silny i straszliwy.
Każde zabójstwo czyniło go silniejszym.
CZĘŚĆ 1
WSCHÓD SŁOŃCA
Paliło moje oczy i wywoływało ból w każdej części mego ciała. Zniszczyło mipiwafwi i
buty, skradło magię ze zbroi oraz osłabiło moje zaufane sejmitary. Mimo to, każdego dnia, bez
wyjątku, siedziałem na swojej grani, mojej lawie oskarżonych, by oczekiwać nadejścia słońca.
Przychodziło do mnie każdego dnia w paradoksalny sposób. Nie mogłem nie czuć bólu,
jednak nie mogłem również nie dostrzegać piękna tego widoku. Kolory, jakie powstawały tuż
przed pojawieniem się słońca, chwytały mnie za duszę w sposób, do jakiego nie byłyby zdolne
emanacje ciepła w Podmroku. Z początku sądziłem, że to zauroczenie powstaje w związku z
niezwykłością całej sceny, jednak nawet teraz, wiele lat później, czuję poruszenie w sercu w
chwili, gdy delikatny poblask obwieszcza świt.
Wiem teraz, że czas spędzany przeze mnie w słońcu - moje dzienne oczyszczenie - było
czymś więcej niż tylko zwykłym pragnieniem dostosowania się do zwyczajów świata powierzchni.
Słońce stało się symbolem różnicy pomiędzy Podmrokiem a moim nowym domem. Społeczeństwo
od którego uciekłem, świat tajemnych konszachtów i podstępnych spisków nie mógłby istnieć na
otwartej przestrzeni pod światłem dnia.
To słońce, z całym fizycznym bólem, jaki mi zadawało, odzwierciedlało dla mnie
zaprzeczenie tego drugiego, mroczniejszego świata. Te promienie odsłaniającego świat blasku
wzmacniały moje zasady z równą siłą, jak osłabiały stworzone przez drowy magiczne
przedmioty.
W świetle słońca piwafwi, ochronny płaszcz, który osłaniał przed niepożądanymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl