Taternik 2010-04, Taternik

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nr 4 (328)
Warszawa 2010
Rok 84
W Kathmandu, początek wyprawy na Kangczendzongę, 2009 r.
Fot. z arch. K. Baranowskiej
Niektórych panów omijam z daleka
Z KINGĄ BARANOWSKĄ rozmawia Renata Wcisło
– 22 kwietnia 2010 r., podczas wyprawy
na Annapurnę, napisałaś na stronie interneto-
wej: „Edurne odleciała. Wczoraj rano zerwałam
się o godz. 6.00, by pożegnać ją osobiście. Cho-
lera, jakoś smutno mi się zrobiło. Jest nas tak
niewiele kobiet w tych Himalajach…, czasem
chciałabym, żeby w moim teamie była chociażby
jeszcze jedna dziewczyna. Będę trzymać za Edur-
ne mocno kciuki na Shisha Pangma (…).”
Kinga, zdecydowałabyś się na zdobywanie
kolejnych szczytów w zespołach czysto kobie-
cych? Czy takie wyprawy mają jakąś szczególną
wartość, sens?
– Jak najbardziej, ale to nie jest kwestia ideologii.
Najważniejszy jest charakter partnera, podobny
poziom wspinaczkowy, a nie płeć. I to, czy jestem
w stanie z nim stworzyć dobry zespół, nadawać
na tych samych falach, mieć takiego samego „sprę-
ża”. Musimy się dogadywać, lubić. Bez tego nie ma
sukcesu ani radości w górach.
Zrobiło mi się żal, że Edurne Pasaban odlatu-
je, bo oprócz niej i mnie, była jeszcze tylko jedna
himalaistka – Koreanka Oh Eun Sun, z którą nie
miałam raczej kontaktu.
Muszę przyznać, że bycie jedyną kobietą na wy-
prawie potrafi być męczące.
– Odczułaś to na Kangczendzondze, którą zdo-
byłaś w 2009 r. Napisałaś: „jedna osoba z mo-
jej ekipy podała informację, że była 20 min.
przed szczytem, w rezultacie – były to 4 godz.
Kiedy zwróciłam na ten mały szczegół uwagę,
nie zostało to miło przyjęte. No cóż… chyba
na początku nikt nie wierzył, że ja w ogóle
mogę się gdziekolwiek wspiąć, a już na pewno
nie na sam szczyt Kangczendzongi. Kobiecych
wejść jest tu naprawdę niewiele, moje to chyba
piąte”.
Dodam, że to było też pierwsze polskie kobiece
wejście. Kinga, kto nie wierzył? Mężczyźni?
– Oczywiście. Byłam jedyną kobietą w moim ze-
spole na tej wyprawie. W sumie z dziewięciu osób
na szczycie stanęłam tylko ja, a potem jeszcze jeden
z Basków (mówię o moim teamie, bo tego samego
dnia co ja, wierzchołek zdobyła chociażby Edurne
z drugiej ekipy hiszpańskiej).
W zespole byłam najsłabsza fizycznie, resz-
ta to sami „krzepcy” Baskowie. Dlatego nikt się
nie spodziewał, że wejdę. Zresztą po zdobyciu przeze
mnie szczytu, nie byli zachwyceni, gdyż zakwestio-
nowałam wejście jednego z nich.
Mogę jedynie to skomentować w ten sposób, że
faceci, którzy nie mają poczucia własnej wartości,
zawsze będą deprecjonować kobiece wejścia. Dla
niektórych to ujma na honorze, kiedy na ten sam
szczyt co oni, wejdzie również kobieta. Jeszcze go-
rzej, jeśli to dziewczyna zdobędzie górę, a facetowi
się nie uda. Niektórzy z kolei uważają, że skoro baba
zdobyła wierzchołek, to ta góra jest bardzo prosta.
A szczyt przecież nie jest łatwiejszy tylko dlatego,
że wspięła się na niego dziewczyna.
– Ale wspięła się przy pomocy facetów, tak
zwykle bywa…
1
TATERNIK 4•2010
 Kobiety w górach
Kobiety w górach
– Zdarzało mi się, że miałam słabszych od siebie
partnerów i nie był to dla mnie problem. Poza tym
obie wiemy, jak ciężko stworzyć damski zespół, mało
jest kobiet w Himalajach. Na szczęście to, o czym
powiedziałam wcześniej, dotyczy znikomego procenta
panów. Jeśli takich widzę, omijam z daleka i sta-
ram się z nimi nie wspinać. Zazwyczaj mam jednak
szczęście do ludzi.
– Kobiety są słabsze fizycznie, ale podobno bar-
dziej odporne na niedotlenienie.
– Nie ma na to żadnych badań. Aklimatyzuję się
dość szybko, ale też wiem, jak to robić. Niedobrze jest,
jeśli ktoś podchodzi do tego tematu ambicjonalnie
i myśli sobie: skoro ta osoba tak może, to ja też.
Niestety to się nigdy nie sprawdza, a czasem wręcz
kończy się źle. Wszystko zależy od indywidualnych
predyspozycji, a także od psychiki, motywacji, wy-
trzymałości na ból itd.
Kobiety podczas wspinaczki wkładają proporcjo-
nalnie więcej wysiłku w dźwiganie sprzętu. Przecież
mój plecak ma taki sam ciężar, jak i innego wspina-
cza, ja jednak ważę 50 kg, facet np. 80. Na wysokości
najbardziej właśnie doskwiera mi bagaż na plecach,
a odcinki między obozami lubię pokonywać w szyb-
kim czasie.
– Wojciech Kurtyka nazwał Cię zuchwałą blon-
dynką.
– Traktuję to jako komplement.
– Wybierasz się w 2011 r. na babskie zgrupo-
wanie do Chin?
– Nie, mam swoje plany związane z Koroną Hi-
malajów.
– Brałaś w ogóle udział w szkoleniowych zgru-
powaniach kobiecych?
– Nie, nigdy nie pasowały mi terminy. Przez ostat-
nich kilka lat przebywam po parę miesięcy za granicą,
po powrocie wpadam w szał współpracy ze sponsora-
mi, zarabiam na życie. To wymaga dyscypliny. A cza-
sem mam też ochotę po prostu odetchnąć od gór.
– Z jakimi kobietami się wspinałaś?
– Na ośmiotysięcznikach kilka razy byłam na wy-
prawie z Edurne Pasaban, Gerlinde Kaltenbrunner
oraz Nives Meroi.
– Na Dhaulagiri stworzyłyście zespół kobiecy
z Kasią Skłodowską.

Z Kaśką wspinało się świetnie, dogadywałyśmy
się. W 2010 r. wiele czasu w górach spędziłam rów-
nież (nie byłam z nią w zespole, ale w górę wycho-
dziłyśmy w tym samym czasie) z Gerlinde i wiele się
od niej nauczyłam. Jest wyjątkowym człowiekiem,
wspinaczem. Płeć nie ma tu dla mnie większego
znaczenia.
– Takie mocne alpinistki z Polski, to które?
– W górach najwyższych nie ma zbyt wielu ko-
biet. Słyszałam, że Ola Dzik ma predyspozycje.
Tamara Styś dobrze sobie radziła na K2. Będę im
kibicować.
– W relacjach opisujesz spotkanie z alpinistką
z Iranu.
– Nie miałam z nią bliskiego kontaktu, gdyż wspi-
nała się na K2 drogą normalną (Żebrem Abruzzi).
Jest z innego kręgu kulturowego. Iran jest krajem
ortodoksyjnie islamskim i sam fakt, że wspina się
kobieta z odsłoniętą twarzą, nie budził sympatii
jej kolegów. Wręcz przeciwnie, wiem, że Leila miała
z tego powodu przykrości.
Jest ambitna, choć nie ma dużego do-
świadczenia w górach wysokich. Przed K2
zdobyła tylko jeden ośmiotysięcznik. Poza
tym była sama z tragarzami wysokościowy-
mi, nie miała żadnego zaufanego partnera
wspinaczkowego. Było jej momentami dość
trudno, ale być może zbyt wcześnie wybrała
się na tę górę.
– W wywiadzie dla „Taternika”
3/2010, Krzysztof Wielicki sporo mówił
o rzetelnej dokumentacji wejść. Powie-
dział m.in.: „myślę, że jednak w przy-
szłości to Baskijka Edurne Pasaban zo-
stanie uznana za pierwszą kobietę, która
zdobyła wszystkie ośmiotysięczniki”.
Chodziło przede wszystkim o to, czy Oh
Eun Sun w 2009 r. weszła na Kangczen-
dzongę. Półtora miesiąca po ukazaniu
się rozmowy z Krzyśkiem, Koreanka
straciła Koronę Himalajów. Krzysztof
i Ty byliście w pewnym stopniu zaanga-
żowani w sprawę. Pomagaliście portalowi Explo-
rersWeb w dociekaniu prawdy, udostępniłaś swój
film nagrany na tym ośmiotysięczniku.
– Podejrzewałam, że tak się stanie z Oh Eun Sun.
Z tego co słyszałam, to chce powtórzyć Kangczen-
dzongę, zaś Edurne wybiera się na wiosnę na Everest,
ale już bez tlenu. Nikt nie kwestionuje wejść dopóty,
dopóki nie ma do tego podstaw. Ufa się wspinaczom.
Tu chodziło o coś więcej – o pierwszą kobiecą Koronę
Himalajów i wypadałoby mieć dowody na zdobycie
ośmiotysięcznika.
– Poznałaś i Edurne, i Miss Oh. Koreanka szła
za Tobą, kiedy zdobywałaś Annapurnę, za nią
Szerpowie, dziennikarze, kamerzyści… Możesz
coś więcej powiedzieć o ich stylu, jak je oce-
niasz?
– Edurne stworzyła sobie zgraną ekipę. Często
kwestionuje się jakość jej wejść właśnie ze względu
na silnych facetów, którzy jej towarzyszą. Jednak
z drugiej strony, zarówno Nives Meroi, jak i Gerlin-
de Kaltenbrunner wspinają się zazwyczaj z partne-
rami życiowymi, dobrymi wspinaczami. Jednakże
naprawdę trudno znaleźć sobie jednego zaufanego
partnera wspinaczkowego. No bo kto akurat tyle razy
i dokładnie na te właśnie szczyty co ja, chce wejść?
Trzeba pamiętać, że Edurne spędzała w górach przez
ostatnie lata po parę miesięcy w roku. Więc świetnie,
że miała sprawdzony zespół ludzi, w tym kuzyna
Asiera. Organizowała pieniądze dla całej ekipy, nikt
nie musiał się o nic martwić.
Myślę, że pod koniec faktycznie już zależało jej bar-
dzo na tym, by tę, 10-letnią bodajże, historię z Hima-
lajami zakończyć jako pierwsza.
Miss Oh? To ciężki temat. Nie wiem, co sądzić
o jej wejściach. O ile Edurne, Nives i Gerlinde wszyscy
znają od wielu lat, ich zmagania, sukcesy, ale i liczne
porażki, tak Miss Oh wzięła się skądś nagle. Po pro-
stu dwa lata temu powstał temat pierwsza Koreanka
z Koroną, wcześniej nikt o niej nie słyszał. Nie ma
Kinga z Edurne Pasaban podczas wyprawy
na Manaslu w 2008 r.
Fot. z arch. K. Baranowskiej
wielu udokumentowanych wejść na szczyty. I stąd
ta podejrzliwość środowiska. Poza tym, jeśli chodzi
o Annapurnę, to w grę wchodziły jakieś niewyobra-
żalne pieniądze, na wyprawie było 30 dziennikarzy,
transmisja on-line ze szczytu, czyli rzeczy, które jed-
nak kradną całą mistykę gór.
Nie twierdzę, że nie powinno być w ogóle żadnych
relacji, ale w tym przypadku, więcej było mediów
niż wspinania.
– Podczas wyprawy na K2 spotkałaś Christiana
Stangla. Możesz opisać sytuację związaną z rzeko-
mym wejściem na ten wierzchołek, co mówiono
w bazie, byłaś wtedy pod szczytem.
– To jakaś przedziwna historia. Christian wspinał
się drogą normalną, więc nie widywałam go często,
jedynie w bazie.
W tym roku warunki na K2 były złe. Kilka napraw-
dę mocnych ekip zmagało się z górą i nic. Nagle bazę
Gerlinde Kaltenbrunner i Kinga Baranowska na K2, 2010 r.
Fot. Fabrizio Zangrilli
Zdjęcie wykonane na ścianie Diamir na Nanga Parbat (8125 m)
w 2007 r. (odcinek pomiędzy obozami I a II).
Fot. z arch. Kingi Baranowskiej
3
TATERNIK 4•2010
2
TATERNIK 4•2010
Kobiety w górach
Kobiety w górach
obiegła wiadomość, że Christian wszedł i to sam, w ja-
kimiś niewiarygodnym czasie. Na początku wszyscy
myśleli, że to dowcip, ale on nie żartował. Im bardziej
nagłaśniał akcję, tym więcej zadawano mu pytań. No
i okazało się, że skłamał.
Czuję niesmak i zażenowanie, kiedy o tym mó-
wię.
– Wróćmy na chwilę do wyprawy na Kang-
czendzongę w
2009 r. W relacji napisałaś: „(…)
do szczytu zmierzałam razem z Juanjo Garra
– z mojej grupy, jednakże pół godziny przed
szczytem stwierdził, że dalej nie idzie i zawró-
cił. Wierzchołka nie osiągnął, jednakże teraz się
do tego nie przyznaje (brak mi słów w tej chwili,
skomentuję to później)”.
Kinga, nie znalazłam tego komentarza…
– Szlag mnie trafia, kiedy słyszę takie oszustwa.
Nie skomentowałam tego, bo nie chciałam się brzyd-
ko wyrażać na stronie, ale to jest niedopuszczalna
sytuacja. Facet z premedytacją kłamał również w me-
diach, a ja otwierałam oczy ze zdumienia. Oczywiście,
zakwestionowałam to wejście, czym nie zyskałam
sobie sympatii mojego zespołu. Trudno. Uważam,
że nie należy tolerować takich ściem.
– Za Twoim pierwszym razem na Dhaulagi-
ri, kiedy zdecydowaliście się zawrócić, jeden
z uczestników odszedł i po chwili wrócił, mówiąc,
że był na szczycie…
– Był tam Koreańczyk z dwójką Szerpów. Ciągnęli
się z tyłu niemiłosiernie i ani razu nie pomogli w to-
rowaniu. Na przedwierzchołku Dhaulagiri Szerpowie
powiedzieli mu, że to szczyt. Ucieszył się i zaczęły się
zdjęcia. Po zwróceniu mu uwagi, że tam, w oddali,
jest prawdziwy wierzchołek, udał, że nie słyszy. Jed-
nak każdy z nas widział, że nie jesteśmy na najwyż-
szym punkcie na grani.
Z Koreańczykami w ogóle trudno się dogadać,
ze względu na ich angielski. Separują się od reszty.
– Na Annapurnie w 2010 r. byłaś w zespole m.in.
z Piotrem Pustelnikiem, Słowakiem Peterem Ha-
morem, Horią Colibasanu z Rumunii, Jewgienijem
(Żenią) Winogradskim i Siergiejem Bogomołowem.
Podobno Ci dwaj Rosjanie nie dotarli na szczyt,
a jednak podali, że byli…
– O ile w przypadku Kangczendzongi złapałam
„delikwenta” za rękę, to w przypadku Annapurny
powinny się wypowiedzieć osoby, które przy tym
były. Tak też odpisałam dziennikarzom z portalu
ExplorersWeb. Na pewno widziałam Petera i Piotra
na szczycie, za nich mogę ręczyć. Reszta szła po nas
i kiedy inni podążali w górę, my spieszyliśmy się,
by zejść do obozu IV.
– Żenię spotkałaś w obozie IV. Już wtedy źle
się czuł.
– Znalazłam go, jak leżał na śniegu i drzemał.
Po krótkiej rozmowie okazało się, że ma początki
obrzęku mózgu i Piotr, z którym schodziłam, podał
mu tlen.
– Podczas wypraw miałaś trochę sytuacji typu –
ktoś mówił, że wszedł, a jednak było inaczej…
– Pamiętam sprawę Shisha Pangmy i spreparowa-
nego zdjęcia ze szczytu środkowego. Powiem szcze-
rze – nie chcę sobie zaprzątać tym głowy. Uważam,
że tacy ludzie nie zasługują na miano himalaistów.
– Skąd tyle oszustw?
– Jak w życiu – motywacji jest wiele. Chęć sławy,
dowartościowania się, ambicja, intratny kontrakt
ze sponsorem i obawa przed jego utratą.
– Jak Ty dokumentujesz wejścia?
– Mam to szczęście, że zawsze działa mi aparat…
A tak na serio – faktycznie mam zdjęcia ze szczy-
tu, ale też na wszystkich górach, z wyjątkiem
Kangczendzongi, byłam z kimś, kto może to potwier-
dzić. Na tym wierzchołku zrobiłam minutowy film
i parę zdjęć, potem aparat padł z zimna.
– Piotr zdobył Koronę Himalajów, Ty jesteś
na półmetku. Podobno rozmawiasz z górą, za-
nim wejdziesz. Jak przyjęła Cię
Annapurna?
– Bałam się jej bardzo. To taka
„zabójczo piękna” góra. Kusi
pięknem, a jednocześnie musisz
się mieć na baczności. Po wejściu
(i bezpiecznym zejściu, oczywi-
ście) poczułam ogromną ulgę.
– Na tej wyprawie obser-
wowałaś – jak to napisałaś
na blogu – pierwszą taką akcję
w historii ratownictwa w Hi-
malajach: „zwieziono na przy-
czepionej do śmigła linie ludzi
z wysokości 7 tys. metrów”.
Wszystko zaczęło się od poszu-
W bazie pod Dhaulagiri (8167 m) – Kinga razem
z Kasią Skłodowską, 2008 r.
Fot. Artur Hajzer
Ośmiotysięczniki Kingi:
2003 – Cho Oyu (8201 m)
2006 – Broad Peak (8048 m)
2007 – Nanga Parbat (8126 m)
2008 – Dhaulagiri (8167 m) – pierwsza Polka
2008 – Manaslu (8156 m) – pierwsza Polka
2009 – Kangczendzonga (8598 m) – pierwsza
Polka
2010 – Annapurna (8091 m)
kiwań Hiszpana Bartholomégo (Tola) Calafaty,
który wszedł na szczyt tego samego dnia co Ty,
ale nie wrócił…
– Na szczyt szedł z Hiszpanami: Carlosem Paune-
rem i Juanito Oiarzabalem. Po ich późnym zejściu
z wierzchołka do obozu IV powiedzieli, że Tola z nimi
nie ma, że pewnie wróci w nocy. Jednak nie pojawił
się do rana, zaczął tylko wzywać pomoc przez radio.
To był ciężki dzień, pełen dramatycznych rozmów,
śmigło nie mogło przylecieć, nikt też nie miał siły iść
z powrotem na szczyt. Następnej nocy zmarł, wcze-
śniej kontaktując się z rodziną. Sama akcja była
– oczywiście – heroiczna, ale i też skazana na niepo-
wodzenie z powodu złych warunków atmosferycz-
nych. Kiedy wreszcie helikopter wyleciał na te ponad
7 tys. metrów, pierwszy raz w historii tak wysoko,
to czuliśmy, że szanse na to, by Tolo przeżył, są zniko-
me. W rezultacie śmigłowiec zabrał trójkę wspinaczy,
która została w obozie IV, by mu pomóc.
– Tu trzeba podkreślić, że pierwszy raz tak wy-
soko w historii ratownictwa.(*)
W 2010 r., w lipcu, próbowałaś też zdobyć K2.
Nie udało się...
– K2 to niezwykle ważna dla mnie góra. Niełatwa.
Ale tak naprawdę niczego innego się nie spodziewa-
łam. Jeśli komuś uda się wejść na nią za pierwszym
razem, to można mówić o wielkim szczęściu. W 2010
roku stanęłam na Annapurnie, więc nie mogę na-
rzekać, bo na tę właśnie górę – biorąc pod uwagę
ośmiotysięczniki – wchodzi najmniej osób.
Kiedy jest się pod K2 z ludźmi, którzy po raz pią-
ty walczą o to, by stanąć wreszcie na wierzchołku,
to czuje się ogromny respekt. Wielu z nich ma po-
nad 20-letnie doświadczenie w górach najwyższych.
Ja również przez długi czas przed wyprawą zadawa-
łam sobie pytanie, czy to już ten odpowiedni moment,
by zmierzyć się z Górą Gór. Samo wyjście na Ramię
K2 i spanie dwa razy powyżej 8 tys. metrów uważam
za swój sukces.
– Dlaczego zdecydowałaś się powtarzać stare
drogi, zamiast robić nowe? Czy jest to sprawa
związana z oceną własnych możliwości, czy uza-
leżniona od odpowiednich partnerów?
– Nowa droga na ośmiotysięczniku, hmm… Cze-
goś takiego podejmuje się raz na kilka, kilkanaście
lat garstka wspinaczy, może kilka osób na świecie.
Nie należę do tej elitarnej grupy. Realnie oceniam
możliwości i jeśli widzę, że dam radę, to wybieram
na przykład inną drogę niż klasyczna, tak jak to było
chociażby ostatnio na K2 (Droga Basków, inaczej tzw.
droga Česena. To żebro na lewo od Żebra Abruzzi,
czyli drogi normalnej – przyp. red.). Nie zaliczam się
też do osób, które trąbią o niesamowitych celach,
a potem nie mogą ich zrealizować. Trzeba mierzyć siły
na zamiary. No i nie poddawać się przy najmniejszym
niepowodzeniu.
– Dziękuję za rozmowę.
Kinga Baranowska rozmawia z Wojciechem Brańskim podczas XIII
Walnego Zjazdu Delegatów PZA, listopad 2010 r.
Fot. Bogdan Jankowski
KINGA BARANOWSKA
Ma 35 lat. Ukończyła geografię i ekonomię, wspi-
na się od 12 lat. Jest w kadrze narodowej Polskiego
Związku Alpinizmu, pochodzi z Kaszub, zaczynała
w Klubie Wysokogórskim Trójmiasto, dziś mieszka
w Warszawie i działa w zarządzie tutejszego KW.
W 2008 r. otrzymała prestiżową nagrodę Kolosa.
Największy wpływ na jej wspinanie wywarli:
Denis
Urubko
,
Wojciech Kurtyka
,
Wanda Rutkiewicz
,
Gerlinde Kaltenbrunner
. Ma swoją stronę inter-
netową: www.kingabaranowska.com. Jest jedną
z kilku twarzy inicjatywy „Nasze Skały”, a także
promuje Fundację im. Kukuczki.
Renata Wcisło
(*) Francuski pilot Didier Delsalle dwukrotnie lądo-
wał na szczycie Everestu – 14 i 15 maja 2005 r. (choć
zetknięcie maszyny z wierzchołkiem trwa ło zaledwie
ponad dwie minuty). To nie była akcja ratunkowa,
ale bicie rekordu w lądowaniu na wys. 8848 m. Rok
wcześniej inny helikopter lądował w Himalajach na
wys. 7670 m. Warto dodać, że D. Delsalle był jedną
z gwiazd ostatnie go Explorers Festival w Łodzi, o któ-
rym również piszemy w tym numerze, str. 50.
4
TATERNIK 4•2010
5
TATERNIK 4•2010
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl