Tarcza, Filologia klasyczna

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
HEZJOD
TARCZA
EDYCJA KOMPUTEROWA:
MAIL TO:
HISTORIAN@Z.PLMMIII
...Albo jak ta, co pałac i ziemię ojczystą rzuciwszy,
przyszła do Teb, zamężna za dzielnym Amfitryjonem,
córka mężów przywódcy, Elektryjona, Alkmena;
ona to rod przewyższała niewieści - wszystkie kobiety –
pięknem oraz postawą. Z śmiertelnych, co z śmiertelnymi
łoże dzielą, i rodzą, rozumem jej żadna nie równa.
Jej spod brwi ciemnobłękitnych takim blaskiem oczy pałały,
jakim tylko rozbłyska złocista Afrodyta.
Jednakże w sercu swoim tak czciła swego małżonka,
jak żadna z kobiet-niewiast nie czciła nigdy swojego.
Mąż czcigodnego jej ojca pokonał i zamordował
w sporze o stada bydła; porzucił ziemię ojczystą,
ruszył, błagalnik, do Teb, do zbrojnych w tarcze Kadmejów.
Tu zamieszkał w pałacu wraz ze swą czystą małżonką
bez upragnionej miłości, bowiem nie wolno mu było
pierwej do łoża wstąpić dziewczyny o pięknych kostkach,
zanim śmierci nie pomścił braci wspaniałych swej żony
oraz ogniem gwałtownym nie spalił do szczętu siedzib
mężów dzielnych na Tafos, a także Telebojczyków.
Na to bowiem sam przystał - bogowie byli świadkami;
bał się ich gniewu i starał, by jak najprędzej dokonać
czynu tego wielkiego, a czyn ten Dzeus mu nakazał.
Za nim poszli spragnieni wojny i wrzawy bitewnej,
gnając konie, Beoci, dyszący spoza swych tarczy,
z bliska walczący Lokrowie, wielcy odważni Fokeje.
Wiódł ich wszystkich do boju potężny syn Alkajosa,
dumny z swych wojowników. Lecz Ojciec bogów i ludzi
inną myśl snuł w swym sercu, bo chciał dla bogów i ludzi
zatroskanych spłodzić obrońcę przed zagrożeniem.
Ruszył ze szczytu Olimpu, podstęp kryjący w swym sercu,
pożądając miłości kobiety z piękną przepaską,
nocą Niebawem przybył do Tyfaonion - stąd zaraz
szczyt Fikionu osiągnął Dzeus o umyśle głębokim.
Siadł tu, w sercu obmyślał dzieła zaiste przedziwne,
by już tej samej nocy złączyć miłośnie się w łożu
z piękną Elektryjonidą, i spełnił swoje życzenie.
Nocy tej samej Amfitrion, wódz i bohater przesławny,
dzieła sławnego dokonał i wrócił do swego pałacu;
nie chciał nawiedzać sług ani pasterzy na polach,
zanim wejdzie do łoża małżonki swej - taka żądza
opanowała serce pasterza wojowników.
Jak gdy człowiek z radością umknie właśnie nieszczęścia,
ciężkiej choroby albo więzów mu nałożonych -
tak wtedy Amfitryjon, trud swój przywiódłszy do kresu,
mile rozradowany wracał do swego pałacu.
Całą noc leżał u boku swojej czcigodnej małżonki,
mógł się nacieszyć darami złocistej Afrodyty.
Ujarzmiona przez boga i męża najdzielniejszego,
w Tebach o siedmiu bramach zrodziła synów-bliźniaków,
niejednakowych jednak, bo chociaż byli rodzeni,
jeden z nich był gorszy, drugi zaś dużo lepszy,
silny oraz potężny - siła Heraklesowa;
jego powiła podległa ciemnochmuremu Kronidzie,
a Amfitryjon włócznik był ojcem Ifiklesa
(bardzo różne potomstwo - jednego ze śmiertelnikiem,
a drugiego z Kronidą, co rządzi wszystkimi bogami).
On to zabił Kyknosa, dzielnego syna Aresa.
Spotkał go w świętym gaju Apolla, co godzi z daleka,
był z nim zaś ojciec, Ares nigdy niesyty wojny.
Zbroje obu błyszczały jak blask płonącego ognia,
stali na wozie; ziemię deptały szybkie ich konie,
grzmiąc kopytami, wkoło żarzył się obłok kurzawy
wciąż wzbijanej przez wóz pleciony i końskie kopyta;
rydwan pięknie zrobiony, okrągłe okucia dźwięczały
z pędu koni. Radował się Kyknos, świetny bohater –
myślał, że syna Dzeusa dzielnego oraz woźnicę
spiżem zabije, zedrze z nich wielce sławny rynsztunek.
Lecz nie wysłuchał jego modlitwy Fojbos Apollon,
przecież to on nad niego wyniósł moc Heraklesa.
Cały zaś gaj i ołtarz pagasajskiego Apolla
błyszczał od zbroi strasznego boga i jego postaci;
z oczu jego bił ogień. I któżby wtedy się ważył,
będąc śmiertelnikiem, wystąpić przeciwko niemu
prócz Heraklesa oraz sławnego Ijolaosa?
Wielka była ich siła i ręce niezwyciężone,
z bark sterczące nad ciał przepotężnymi członkami.
Tak wtedy rzekł do woźnicy, dzielnego Ijolaosa:
„Ijolaju herosie, najmilszy mi spośród ludzi!
Nieśmiertelnych szczęśliwych, Olimp zamieszkujących,
Amfitryjon obraził, gdy przybył do Teb wieńczonych,
kiedy opuścił Tiryns, gród pięknie wybudowany,
zabił Elektryjona w sporze o woły rogate.
Do Kreona zaś przybył, Heniochy w peplos powiewnym;
oni go dobrze przyjęli i obdarzyli, czym pragnął,
jak się godzi proszącym - czcili go z serca całego.
Żył tedy sobie pysznie z córą Elektryjona,
piękną swoją małżonką; a my, gdy lata mijały
szybko, na świat przyszliśmy, różni postawą i myślą:
ojciec twój oraz ja. Dzeus jemu rozum odebrał,
bo porzuciwszy swój dom i swoich rzuciwszy rodziców,
ruszył, ażeby uczcić Eurysteja godnego pogardy,
nędzny. Ileż to później wyjęczeć miał pod ciężarem
losu swego? Lecz tego odwrócić nie było już można.
Mnie zaś bóstwo zsyłało wciąż trudy nowe i ciężkie.
Drogi mój, prędko rękoma chwyć lejce purpurowe
koni twych szybkonogich; a w sercu niech rośnie odwaga,
byś wóz szybki prowadził i rącze i mocne konie
i nie lękał się zgiełku Aresa, mężów zabójcy,
który teraz, szalony, wrzaskiem wypełnia gaj święty
Feba Apollona, władcy, co godzi z oddali;
i choć taki jest mocny, teraz nasyci się wojną".
Jemu tak odpowiedział bohater bez skazy, Ijolaj:
„Druhu, prawdziwie czci Ojciec i ludzi, i bogów
głowę twoją, z nim razem i byczy Ziemiotrzęśca,
co ma koronę murów Teb i osłania to miasto,
że tego śmiertelnika, co jest i silny, i wielki,
w twoje ręce podają, byś sławę zdobył szlachetną.
Przywdziej szybko rynsztunek, ażebyśmy jak najprędzej
starli się na rydwanach z bliska Aresa i naszym,
i walczyli, bo jemu niestraszny jest syn Dzeusowy
ani Ifiklesowy - albowiem on to raczej
będzie uciekać przed dwoma synami świetnymi Alkidy,
którzy są tutaj, blisko, płonący żądzą walki,
wrzawy wojennej, co dla nich o wiele milsza od uczty".
Tak rzekł. Uśmiechnął się na to potężny Herakles,
serce ucieszył, bo rzekł, co jemu się podobało,
i w odpowiedzi takie wygłosił słowa skrzydlate:
„Ijolaju, herosie, przez Dzeusa chowany! Już blisko
walka ta ostra, a tyś od dawna był już w tym biegły –
tak i teraz pokieruj Ariona z grzywą błękitną,
konia wielkiego, i mnie dopomagaj, ile w twej mocy".
Rzekł tak. Nagolenniki z oreichalku błyszczące,
świetne dary Hefajsta, na łydki swoje nałożył.
Potem znowu pancerz przywdział dokoła piersi,
piękny, złocisty, kunsztowny, który mu darowała
Pallas Atena, córa Dzeusowa, gdy pierwszy
raz miał wyruszyć i podjąć wysiłki bolesne.
Na ramiona nałożył żelazo, ochronę przed zgubą,
mąż potężny. Przez piersi kołczan głęboki przerzucił
i przesunął go w tył, a strzały były w nim liczne –
straszne dawczynie śmierci, która bezgłośnie przybywa;
z przodu śmierć one niosły i łez rzęsiste potoki,
w środku gładkie, podłużne, a zasię przy samym końcu
okrywały je pióra ze skrzydeł czarnego sępa.
Wziął także mocny oszczep, z ostrzem z płowego spiżu.
Na swą mocarną głowę hełm włożył wielce kunsztowny,
wykonany ze stali, przylegający do skroni –
ten to ochraniał głowę boskiego Heraklesa.
W ręce zaś wziął błyszczącą tarczę; tej tarczy
nikt nigdy grotem nie przebił, ani nie złamał - cud spojrzeć.
Cała mieniła się w krąg emalią, kością słoniową,
elektronem jaśniejąc, a także złotem błyszczącym
świecąc, dzieliły zaś ją wstęgi błękitnej emalii.
W środku był smok tak straszny, że wypowiedzieć się nie da,
ogniem płonącymi oczyma wkoło spoglądał,
paszczę miał wypełnioną rzędami białych zębów,
strasznych, groźnych, na czole zaś trwogę budzącym
polatywała straszna Waśń i mężów judziła,
nędzna, co zawsze umysły i serca gwałtownie porusza
ludzi, co chcą się w walce zmierzyć z synem Dzeusowym –
dusze ich zeszły pod ziemię, w czeluście Hadesu,
kości, gdy na nich ciało wygniło pod żarem Syriusza
palącego, leżą i gniją na ziemi czarnej.
Były tu przedstawione Natarcia i Przeciwnatarcia,
był Zgiełk bitewny i Strach i była Rzeź gorejąca,
Waśń szalała i Zamęt; tu Kera także, złowroga
żywym, trzymała świeżo rannego, innego bez rany,
znów innego, martwego, wlokła za nogi wśród starcia,
płaszcz zaś miała na barkach od mężów krwi purpurowy,
spoglądała straszliwie, zgrzytała wściekle zębami.
Widać tu było dwanaście głów wężów, że strach
powiedzieć,
które raziły popłochem ludzkie plemiona na ziemi –
tych, co się ośmielili wojować z synem Dzeusowym.
Słychać było tych zębów zgrzytanie, gdy syn Amfitriona
walczył, dzieło cudowne także rozbłyskiwało.
Na tych smokach potwornych też pojawiały się plamy –
na ich grzbietach błękitne, a szczęki ich były czarne.
Były tam także dwa stada: lwów i odyńców,
które mierzyły się wzrokiem, wściekłe i rozjuszone.
Miały się zetrzeć ze sobą w walce i jedne, i drugie
i nie drżały ze strachu, lecz sierść jeżyły na karkach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl