Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Doktor Murek zredukowany, ◕ EBOOK, Tadeusz D. Mostowicz

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
TADEUSZ DOŁĘGA-MOSTOWICZ
DOKTOR MUREK
ZREDUKOWANY
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
ROZDZIAŁ I
Doktor Murek stanowczym gestem złożył papiery i wstał. Dalszą rozmowę uważał za
stratę czasu, a zresztą z trudem panował nad nerwami.
– Pan wybaczy – rozłożył ręce – ale ustawa o samorządzie nie przewiduje tu najmniej-
szych wyjątków. Przetarg będzie ogłoszony w połowie października i cieszyłbym się, gdyby
pańska oferta zyskała pierwsze miejsce.
Mówił nieprawdę i nawet nie próbował tych konwencjonalnych słów osłodzić uprzejmo-
ścią tonu. Cieszyłby się właśnie z porażki Junoszyca. W tej chwili nienawidził go całą duszą.
Z jakąż rozkoszą cisnąłby mu w ten uśmiechnięty pysk jego papierami, listami polecającymi i
tą elegancką teczką, pokrytą monogramami, koronami, herbami.
I to wcale nie za obrzydliwy ton Junoszyca wobec panny Horzeńskiej. Po prostu dlatego,
że w Junoszycu czuł aferzystę, że jego spokojny cynizm i nonszalanckie maniery pomimo
wszystko były poprawne. Że lekceważenie, z jakim się odnosił do niego, do doktora Murka,
zawierało jednak wszelkie pozory szacunku.
I teraz z całą swobodą Junoszyc poprawił się na fotelu:
– Chwileczkę, panie doktorze – zaczął swoim niskim, dźwięcznym głosem, z salonowym
uśmiechem, jakby nie zauważył urzędowego tonu Murka – chwileczkę. Przykro mi, że pana
zatrzymuję, jednakże sądzę, że znajdziemy jakieś wygodne wyjście z sytuacji. Towarzystwo
Asfaltowe...
Murek zaciął zęby i usiadł. Ten człowiek miał nad nim jakąś niezrozumiałą przewagę,
chociaż był tylko interesantem, petentem, gorzej, bo petentem w przegranej sprawie. Dr Mu-
rek nie tylko nie chciał, lecz i nie mógł, nie miał prawa załatwić prośby Junoszyca. Byłoby to
z wyraźną szkodą miasta. Równałoby się to oddaniu monopolu na bruki i kanalizację Spółce
Asfaltowej na lat dziesięć. Podobne zaś obciążenie zwaliłoby budżet większych miast, jak
Białystok, Wilno czy Kraków, a cóż dopiero mówić o tutejszym budżecie... Rzecz była prze-
sądzona w oczach Murka już od samego początku. Wprawdzie zacny prezydent Niewiaro-
wicz, oddając Murkowi sprawę Junoszyca jak i wszystkie ważniejsze sprawy gospodarcze,
wyraził nadzieję, że „kochany nasz doktor potraktuje rzecz po ojcowsku” ale Niewiarowicz
sam później musiał przyznać rację Murkowi, jeszcze mu dziękował za ustrzeżenie magistratu
od fatalnej gafy.
Dlatego dr Murek nie zadawał teraz sobie w ogóle trudu wsłuchiwania się w misterną ar-
gumentację Junoszyca. Myślał o jednym: jutro ten typ nie będzie już
miał w mieście nic do
roboty i wyjedzie do Warszawy. Przestanie eksponować się w restauracji Wiechowskiego i w
klubie urzędu, przestanie szastać się po ulicach swoim czerwonym mercedesem, no i przesia-
dywać u Horzeńskich.
Jak on w ogóle śmiał do panny Niry mówić per „brawurowa dziewczyna”!... A w ubiegły
piątek posunął się do bezczelności, by jemu, narzeczonemu, z niedbałą miną powiedzieć:
– O, na tę dziurę Nira jest wręcz oszołamiająca.
I co miało znaczyć owo „na tę dziurę”? Przecież Junoszyc spotykał ją dawniej w Warszawie.
4
Murek zwęził powieki i wpatrywał się z nienawiścią w nieznacznie poruszające się wargi
Junoszyca. Tak, musiał mu przyznać urodę. Te szerokie ramiona, kształtna głowa i twarz jak
maska, jak maska poprawności. Spod maski przeświecają tylko oczy, jego oczy: zimne prze-
biegłe, wstrętne. I te usta. Jest w nich coś bezwstydnego, a te zęby, oczywiście sztuczne. Nie
można chyba do niemal pięćdziesięciu lat zachować takich zębów.
– Mógłby być moim ojcem – przemknęło Murkowi przez głowę – jest stary.
I zaraz zaczął obliczać, że Nira przed trzema laty, kiedy bawiła przez całą zimę w War-
szawie, nie była jeszcze pełnoletnia. A Junoszyc musiał mieć wówczas co najmniej czterdzie-
ści pięć. Nonsens. Ale wczoraj w klubie wojewodzina – a taka dama musi się znać na tych
rzeczach – powiedziała głośno:
– Pan Junoszyc może się bardzo podobać. I ta łatwość, z jaką wkręcił się od razu do naj-
lepszego tutejszego towarzystwa. Z samym wojewodą rozmawiał jak z równym, wepchnął się
na polowanie do państwa Duksztów, obwoził po mieście generałową Zagajską, prezydenta
Niewiarowicza omal że klepał po ramieniu. W niespełna dwa tygodnie! A u państwa Horzeń-
skich zachowywał się niczym we własnym domu.
Murek, chociaż od roku już
tu mieszkał, chociaż zajmował w magistracie poważne stano-
wisko, a właściwie był prawą ręką prezydenta, do dziś dnia nie czuł się w sferze, w której się
obracał, ani tak swobodnie ani tak dobrze. Było to nad wyraz przykre, ale nawet w stosunku
do Niry nie umiał zdobyć się na taką zażyłość, do jakiej upoważniał go sam fakt narzeczeń-
stwa. Zwłaszcza w obecności Junoszyca czuł się stremowany i pożerała go bezmyślna za-
zdrość.
A już w ostatnich dniach z trudem panował nad nerwami. W związku z przyjazdem radcy
ministerialnego na inspekcję nie dosypiał, pracował od rana do późnej nocy, obiady jadał w
biurze. Dwoił się i troił. Nie dla siebie zresztą. Chodziło mu o wykazanie, że przedmiot skarg
i denuncjacji którymi klika starosty Bożymka zasypywała ministerstwo że ów rzekomo hor-
rendalny chaos, wprowadzony w gospodarce miejskiej przez prezydenta Niewiarowicza, jest
czczym wymysłem. Wprawdzie przed zainstalowaniem się Murka w magistracie nie wszystko
było w porządku, ale dopatrzenie się w tym złej woli tak zacnego i nieszkodliwego człowieka,
jak Niewiarowicz. zakrawało na świadome oszczerstwo. Właśnie przez swoją zacność, przez
miękkość i trochę przez umiarkowane próżniactwo Niewiarowicz dopuścił do niejakiego roz-
przężenia w zarządzie miejskim. Ale wszystko dało się naprawić. Radca Gąsowski nie mógł
znaleźć najmniejszego mankamentu a dr Murek rósł we własnych oczach, widząc coraz życz-
liwszy stosunek ministerialnego kontrolera do Niewiarowicza.
Rósł tym wyżej, że przecie nielada pokusę przełamał w sobie. Cóż byłoby łatwiejszego,
jak wykorzystanie sytuacji dla własnej kariery. Wystarczało pozostawić Niewiarowicza sa-
memu sobie. Dać mu nieuniknioną sposobność do kompromitacji, do wykazania nieznajomo-
ści stanu faktycznego A jednocześnie popisać się własnymi zasługami. Bynajmniej nie zmy-
ślonymi, a tak oczywistymi, że jeżeli nie poszedłby od razu w górę, chociażby na stanowisko
Niewiarowicza, byłoby to co najmniej dziwne.
Wyrzeczenie się tej sposobności nie przyszło wszakże Murkowi zbyt trudno. Brzydziłby
się sobą. Miał widocznie wrodzony wstręt do intryg, do zakulisowej gry, do podstawiania
nogi tym, którzy się chwieją, a którym tak, jak Niewiarowiczowi, winien był bądź co bądź
wdzięczność. Dlatego starał się w ogóle nie pokazywać się kontrolerowi, usuwał się w cień.
W mieście i tak wiedziano o jego wartości i roli w magistracie, prezydent również go doce-
niał, a na dalszą karierę, na szerszą arenę, dr Murek miał czas. Liczył sobie zaledwie lat trzy-
dzieści.
Zresztą było mu dobrze z tym, do czego już doszedł, a zbyt wysoko cenił dotychczasowe
etapy, moralnie i zasłużenie osiągane szczeble przebytej drogi, by nie mieć automatycznego
wstrętu do jakichkolwiek skoków, których efekt nawet pozytywny, podważyłby przede
wszystkim jego wiarę w słuszność i solidność obranej drogi.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl