Taylor Jennifer - Cenna szkatułka, książki, ksiazki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jennifer Taylor
Cenna szkatułka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Doktor Fielding powinien już być – powiedziała recepcjonistka. – Widać znowu coś go
zatrzymało! Jak tylko przyjdzie, powiem, że pani jest.
– Dziękuję.
Catherine Lewis rozejrzała się dokoła. Przychodnia w Brookdale mieściła się w starym
wiktoriańskim domu otoczonym parkiem. Pokój, w którym czekała, sprawiał wrażenie bardzo
przestronnego dzięki wysokiemu sufitowi i doskonałym proporcjom. Pod ścianami stały
krzesła, a na środku stół zarzucony kolorowymi magazynami. W dużej donicy zieleniła się
okazała paproć. Pomieszczenie niczym się nie różniło od poczekalni innych lekarzy
rodzinnych. Kiedy ona otworzy swój gabinet, będzie w nim na pewno przytulniej i ładniej niż
tu.
Podeszła do okna i wyjrzała na dwór, ale niewiele zdołała zobaczyć. W połowie
października o tej porze było już ciemno. Zerknęła na zegarek. Szósta czterdzieści dwie.
Umówiła się na szóstą trzydzieści i choć nie miała na ten wieczór żadnych planów, irytowało
ją, że musi czekać. Sama zawsze była punktualna. Uważała, że nieliczenie się z cudzym
czasem świadczy nie tylko o złych manierach, ale również o złej organizacji. Przypominając
sobie słowa recepcjonistki, uznała, że punktualność nie jest mocną stroną doktora Fieldinga.
Zaczęła się zastanawiać, jak w tej sytuacji ułoży im się współpraca.
– Ach, doktor Lewis! Proszę wybaczyć, że kazałem pani czekać.
Odwróciła się i ujrzała wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który wyciągnął do
niej rękę i uśmiechał się tak serdecznie, że od razu poczuła do niego sympatię.
– Jestem Matthew Fielding – przedstawił się.
Miał ciepłą i trochę szorstką dłoń. Bezwiednie pozwoliła, by przytrzymał ją nieco dłużej,
niż wymagała tego sytuacja. Poczuła lekkie mrowienie i szybko cofnęła rękę.
– Miło mi pana poznać, doktorze – powiedziała, przybierając stosowny wyraz twarzy. Nie
czuła zdenerwowania, lecz było w niej trochę napięcia. W końcu ta praca ma być kolejnym
krokiem prowadzącym do celu.
Już dawno go sobie wytyczyła i ani razu nie zboczyła z drogi – szkoła, studia, praktyka w
różnych przychodniach i szpitalach, wreszcie własny gabinet. Teraz jeszcze tylko popracuje
przez rok w Brookdale, a potem będzie mogła poszukać odpowiedniego lokalu dla siebie.
– Chętnie napiłbym się kawy, a pani?
Drgnęła, uświadomiwszy sobie, że nie słuchała doktora Fieldinga. Zawsze szczyciła się
swoją umiejętnością koncentracji, nie było w jej zwyczaju bujać w obłokach.
– Ja... hm... owszem, chętnie się napiję – powiedziała, mając nadzieję, że jej odpowiedź
nie rozminęła się z pytaniem.
Znów się do niej uśmiechnął. Ma najcudowniejszy uśmiech, jaki widziałam, pomyślała.
Tak ciepły i przyjazny, że musi dodawać ludziom otuchy i wzbudzać zaufanie. Odetchnęła
głęboko, uświadomiwszy sobie, że znowu wędruje gdzieś myślami. Matthew tymczasem
odwrócił się i skierował do drzwi. Poszła za nim, nie odrywając wzroku od jego pleców.
Miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i poruszał się z wdziękiem sportowca.
Szybko przemierzał korytarz, tak że musiała przyspieszyć, by dotrzymać mu kroku.
Przesunęła wzrok z jego nóg w górę, ku talii i ramionom, i zatrzymała go na głowie. Miał
jasne włosy w piaskowym odcieniu, grube, krótko przystrzyżone. Zapewne kręciłyby się,
gdyby były dłuższe.
Westchnęła z zazdrością. To niesprawiedliwe, że mężczyzna zostaje obdarowany przez
los takimi włosami. Jej były proste jak druty. Już dawno wyzbyła się nadziei, że uda jej się
cokolwiek z nimi zrobić. Nosiła je zawsze tak jak teraz – zwinięte w ciężki węzeł na karku.
Pewien mężczyzna, który miał nadzieję, że stanie się dla niej kimś więcej niż
przyjacielem, zasugerował jej kiedyś, że powinna je rozpuścić. Tej rady jednak nigdy nie
posłuchała. Wolała o wszystkim w swoim życiu decydować sama.
– Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu, żebyśmy przeszli do kuchni. – W
niebieskich oczach doktora Fieldinga pojawiły się wesołe iskierki. – Wiem, że prowadzenie
rozmowy w sprawie pracy przy kuchennym stole odbiega nieco od przyjętych norm, ale przez
cały dzień nic nie miałem w ustach. Jestem pewny, Catherine, że nie chciałaby pani być
zmuszona do zademonstrowania swoich umiejętności, gdybym zemdlał z głodu.
Przeszedł ją lekki dreszcz, gdy zwrócił się do niej po imieniu. Odniosła wrażenie, że
przekroczyli jakąś niewidoczną granicę. Wzruszyła lekko ramionami, nie chcąc, by myślał, że
jest coś niestosownego w tej propozycji.
– Jak panu wygodnie, panie doktorze – powiedziała. – Mnie jest naprawdę wszystko
jedno.
– Proszę mi mówić Matthew, a jeszcze lepiej Matt. Tak na ogół się do mnie zwracają, w
każdym razie ci, których zaliczam do przyjaciół. – Otworzył drzwi i przepuścił ją.
Cahterine uśmiechnęła się uprzejmie, ale nie zareagowała. Nie miała oporów, by zwracać
się do niego po imieniu, kiedy już zaczną pracować, ale to zdrobnienie...
Zastanawiała się też, dlaczego myśl o zaliczeniu jej do przyjaciół tak bardzo ją
zaniepokoiła. Miała wielu przyjaciół, wszystkich podobnych do niej. Przestrzegali pewnych
zasad i akceptowali fakt, że przyjaźń ma pewne granice. Nie było wzajemnych zwierzeń,
niezapowiedzianych wizyt, żądań czegoś więcej niż krótkich spotkań przy okazji imprez
towarzyskich. Nie ulegało wątpliwości, że Matthew Fielding rozumie przyjaźń zupełnie
inaczej, choć Catherine pojęcia nie miała, skąd jej to przyszło do głowy.
– Cukier? Mleko? – Matthew wyjął z szafki filiżanki.
Wróciła na ziemię. Może to i osobliwe miejsce na rozmowę o pracy, ale nie musi od razu
okazywać zdziwienia.
– Tylko mleko, proszę – odrzekła, siadając przy dużym sosnowym stole. Rozejrzała się
po kuchni i od razu się zorientowała, że nie jest to pomieszczenie, w którym personel
przygotowuje sobie jedzenie w ciągu dnia. Była to prywatna kuchnia z dużym piekarnikiem i
lodówką ozdobioną dziecięcymi rysunkami. Ciekawe, jak tu wyglądają gabinety i pokój
socjalny.
– Mieszkam na górze – wyjaśnił. – Na parterze jest tylko kuchnia i pokój dzienny, resztę
zajmuje przychodnia. – Wyjął z lodówki butelkę mleka, wlał trochę do kawy i podał jej
filiżankę.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się uprzejmie, ale trudno jej było ukryć zdziwienie. Nie
zdawała sobie sprawy, że przychodnia znajduje się w tym samym domu co jego mieszkanie.
– Bardzo proszę.
Znowu posłał jej czarujący uśmiech, po czym odwrócił się do lodówki i wyjął główkę
sałaty i pomidory.
– Jak powiedziałem, mieszkam tutaj, co jest bardzo wygodne, zwłaszcza rano. Nie muszę
stać w korkach, ba, nie muszę w ogóle używać samochodu. – Roześmiał się, opłukał sałatę i
zaczął kroić w plasterki pomidory. – Kiedy Glenda i ja postanowiliśmy otworzyć
przychodnię, uświadomiliśmy sobie, że jedno z nas będzie musiało mieszkać nad sklepem, by
tak rzec. Było to podyktowane względami materialnymi.
– Ach tak. A więc zdecydowaliście się urządzić dwa w jednym i ty zamieszkałeś tutaj? –
Mimo woli przeszła na ty.
– Tak. Byłem wtedy żonaty i Ruth, to znaczy moja żona, spodziewała się naszego
pierwszego dziecka. Plan był taki, że będziemy mieszkać tu, aż praktyka się rozkręci, a potem
wyprowadzimy się z centrum. Ale po śmierci Ruth uznałem, że rozsądniej będzie się nie
wyprowadzać. Nie muszę tracić czasu na dojazdy i mogę być w domu z dziećmi od razu po
pracy.
Catherine zaniemówiła. Nie miała pojęcia, że jest wdowcem, choć oczywiście nie było
żadnych powodów, dla których miałaby o tym wiedzieć. Jego sprawy osobiste nie miały z nią
nic wspólnego, o ile nie mieszały się z zawodowymi.
– A Glenda – powiedziała, chcąc mieć pełną jasność sytuacji – która, jak się domyślam,
jest twoją wspólniczką, jest zadowolona z takiego układu?
– Tak. I, oczywiście, Glenda jest moją wspólniczką. Przepraszam, powinienem był to
powiedzieć od razu. To, że ja wiem tyle o tobie, nie znaczy jeszcze, że ty cokolwiek wiesz o
mnie. Pytaj, o co chcesz.
Catherine uśmiechnęła się. Nie miała pojęcia, o co w tym momencie miałaby go zapytać.
Może dlatego, że taki niekonwencjonalny sposób prowadzenia rozmowy kwalifikacyjnej zbił
ją nieco z pantałyku. Dotychczas przy podobnych okazjach zawsze pytano ją o kwalifikacje,
doświadczenie zawodowe i plany na przyszłość. Matthew Fielding nie poruszył żadnej z tych
spraw. Poczuła się niepewnie. Wolałaby, by rozmowa przebiegała według przyjętych reguł,
ale odniosła wrażenie, że Matthew wcale tego nie chce.
– Nie mów mi, że nie masz odwagi zadawać mi pytań, Catherine. – Popatrzył na nią
wyczekująco.
Zaczerwieniła się, a on potrząsnął głową. Przez twarz przemknął mu cień smutku.
– Ta moja niewyparzona gęba! Oczywiście, że nie masz odwagi. Poznaliśmy się zaledwie
pięć minut temu i pewnie nie chcesz się wydać zbyt obcesowa. Nie pamiętam już, kiedy
ostatni raz odbywałem taką rozmowę, a więc musisz mi wybaczyć. Zapomniałem, jak to się
robi.
– Ja... uhm... nie mam nic do wybaczania. Sytuacja nagłe stała się jeszcze bardziej
kłopotliwa i Catherine uznała, że musi koniecznie jakoś zareagować. Matt traktował ją trochę
jak dziecko, a nie jak trzydziestodwuletnią kobietę, która aż nadto dobrze radzi sobie w życiu.
Wyprostowała się i popatrzyła na niego wyniośle.
– Zapewniam, że nie brakuje mi odwagi – oświadczyła. – Miałeś jednak rację, mówiąc, że
niewiele wiem o tobie i tej przychodni, z wyjątkiem tego, co mi powiedziałeś przez telefon.
Odetchnęła głęboko, zadowolona, że wykazała się takim opanowaniem. Dodało jej to
pewności siebie, choć wolałaby, by Matthew wreszcie usiadł, a nie zajmował się kolacją.
Przybrała nieco ostrzejszy ton, patrząc, jak wbija jajka do miski.
– A więc Glenda to doktor Williams. Jesteście tutaj we dwoje, czy tak?
– Tak. – Wziął widelec i zaczął bełtać jajka. – Myśleliśmy o przyjęciu trzeciego
wspólnika, gdy praktyka zaczęła się rozrastać. Pewnie słyszałaś, że ta część Londynu stała się
ostatnio modna.
Powiedział to tak, jakby ten fakt wcale go nie cieszył. A przecież im więcej
mieszkańców, tym więcej pacjentów, a co za tym idzie – większy dochód. Mógłby się
ubiegać o dodatkowe fundusze. Gdyby chciał, mógłby nawet mieć pacjentów prywatnych,
gdyż zawsze znajdą się ludzie gotowi zapłacić, by nie czekać w kolejce pacjentów kasy
chorych.
– Ale twoje ogłoszenie nie dotyczyło trzeciego wspólnika – zauważyła.
– Nie, na razie wstrzymaliśmy się z tym pomysłem.
Teraz mamy o wiele pilniejszy problem. Glenda niedawno stwierdziła, że jest w ciąży –
oznajmił. – Jest w siódmym niebie, bo od lat stara się o dziecko. Miała w przeszłości
poronienia, a więc ginekolog zalecił jej, żeby natychmiast przestała pracować, jeśli chce
donosić dziecko. Załatwiłem doraźne zastępstwo, żeby jakoś przetrwać ten okres – ciągnął,
wlewając jajka na patelnię – ale doszliśmy z Glendą do wniosku, że potrzebny nam będzie
ktoś na dłużej. I właśnie dlatego tu jesteś, Catherine.
Znowu poczuła lekki dreszcz, gdy usłyszała swoje imię. Starała się nie zwracać na to
uwagi, koncentrując się na zawodowym aspekcie tej dziwnej rozmowy kwalifikacyjnej, ale
proste to nie było. Matthew tymczasem przewrócił omlet na drugą stronę i powoli zsunął go
na talerz.
– Może masz ochotę? Podzielimy się – zaproponował.
Potrząsnęła głową. Im prędzej się to skończy, tym lepiej. Wizja ich dwojga, siedzących w
kuchni przy wspólnym posiłku, wydawała jej się zbyt rodzinna.
– Dziękuję, ale niedawno jadłam – odparła.
Nie było to kłamstwo, bo rzeczywiście przed przyjściem tutaj zjadła kanapkę i wypiła
kawę. Ale gdy tylko jej nozdrza podrażnił apetyczny zapach rozchodzący się po kuchni,
niespodziewanie zaburczało jej w brzuchu. Matthew roześmiał się, sięgnął po drugi talerz i
przekroił omlet na pół.
– Daj spokój! Przecież jesteś głodna. Proszę. Zanim zdążyła zaprotestować, postawił
przed nią talerz i położył sztućce. Usiadł i podsunął jej miskę z sałatą. Nie miała wyboru,
musiała przyjąć poczęstunek.
– Dziękuję – rzekła i odkroiła kawałek omletu. Był wyborny. O wiele lepszy niż jej
nieudolne produkcje kulinarne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl