Takeshi Kovacs #1 Modyfikowany wegiel - MORGAN RICHARD, ebook txt, Ebooki w TXT

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MORGAN RICHARDTakeshi Kovacs #1Modyfikowany wegielRICHARD MORGANAltered carbonTlumaczenie: Marek PawelecWydanie oryginalne: 2002 Wydaniepolskie: 2003PODZIEKOWANIADecyzje o napisaniu pierwszej powiesci i chwile ujrzenia jej w ksiegarni dzieli olbrzymia odleglosc, a podroz przez te droge moze byc bardzo trudna emocjonalnie. Wiaze sie z nia potrzeba samotnosci, z drugiej jednak strony wymaga ogromnej wiary w to, co sie robi, ktora trudno jest zachowac w odosobnieniu. Udalo mi sie dotrzec do konca wylacznie dzieki roznym ludziom, ktorych spotkalem po drodze, i ktorzy uzyczyli mi swojej wiary, kiedy nie starczalo mi wlasnej. Poniewaz technika opisana w Modyfikowanym weglu jeszcze nie istnieje, lepiej bedzie, jesli zabiore sie za podziekowania tym towarzyszom mojej doli, poki jeszcze moge, poniewaz jestem przekonany, ze bez ich wsparcia Modyfikowany wegiel nigdy by nie zaistnial.A wiec w kolejnosci pojawiania sie:Dziekuje Margaret i Johnowi Morganom za polaczenie oryginalnego materialu organicznego, Caroline (Dit-Dah) Morgan za entuzjazm, jaki okazywala, zanim jeszcze nauczyla sie mowic, Gavinowi Burgessowi za przyjazn, choc czasem zaden z nas nie mial sily o niej opowiadac, Alanowi Youngowi za glebie bezwarunkowego poswiecenia, ktorego nie sposob wyrazic, i Virginii Cottinelli za to, ze oddala mi swoj entuzjazmu dwudziestolatki, gdy moj prawie sie wyczerpal. Wreszcie, swiatlo na koncu bardzo dlugiego tunelu, skladam podziekowania mojej agentce, Carolyn Whitaker, za rozwazenie szkicu Modyfikowanego wegla nie raz, lecz dwukrotnie, i Simonowi Spantonowi z Gollanczu, czlowiekowi, dzieki ktoremu moja powiesc stala sie faktem.Niech droga zawsze wychodzi wam na spotkanie, A wiatr zawsze wieje wam w plecy.Ksiazke te dedykuje mojemu ojcu i mojej matce:JOHNOWIza zelazna wytrwalosci nieslabnaca hojnosc duchaw obliczu przeciwnosciiMARGARETza rozpalona do bialosci furiezrodzona ze wspolczuciai odmowe odrzuceniaPROLOGDwie godziny przed switem siedzialem w obskurnej kuchni, palac podebranego Sarze papierosa. Czekalem, wsluchujac sie w wycie sztormu. Millsport od dawna juz spalo, ale prady morskie nawet w nocy szarpaly przybrzezne plycizny. Szum oceanu wypelnial opustoszale ulice, a delikatne jak muslin opary unoszace sie znad wiru opadaly na miasto, zasnuwajac mgla kuchenne okno.Pobudzony chemikaliami, po raz pietnasty tej nocy przeprowadzilem inwentaryzacje sprzetu lezacego na poznaczonym bliznami drewnianym stole. Nalezacy do Sary iglowiec polyskiwal mrocznie w slabym swietle, z otworem w rekojesci gotowym na przyjecie magazynka. Doskonala bron zabojcy, mala i bezglosna. Magazynki lezaly tuz obok. Kazdy oklejony tasma izolacyjna, zeby moc odroznic rodzaj pociskow - zielone nasenne, czarne z pajeczym jadem. Wiekszosc magazynkow byla owinieta na czarno. Sara zuzyla duzo zielonych poprzedniej nocy, na straznikow w Gemini Biosys.Moj sprzet byl mniej subtelny. Duzy srebrny smith&wesson i ostatnie cztery granaty halucynogenne. Cienkie, karmazynowe linie wokol kazdego z cylindrow zdawaly sie iskrzyc, jakby mialy oderwac sie od metalu i uniesc w powietrze, dolaczajac do smuzek dymu snujacych sie z papierosa. Przesuniecie i rozmycie rzeczywistosci, efekt uboczny tetrametu, zaliczonego dzisiaj po poludniu na nabrzezu. Normalnie, gdy nie jestem na prochach, nie pale, ale z jakichs przyczyn tet zawsze wyzwala glod.Uslyszalem to na tle odleglego ryku sztormu. Drapiezny szum wirnikow rozcinajacych tkanine nocy.Lekko zdegustowany soba, zdusilem papierosa i przeszedlem do sypialni. Sara spala -zbior okrytych przescieradlem sinusoidalnych krzywych o niskiej czestotliwosci. Jej twarz zakrywaly kruczoczarne wlosy, a jedna z rak o dlugich palcach wystawala nad krawedz lozka. Kiedy stalem, przygladajac sie jej, noc na zewnatrz pekla. Jeden z orbitalnych straznikow Swiata Harlana oddal strzal testowy w morze. Grzmot zranionego nieba przetoczyl sie, uderzajac w okna. Kobieta w lozku poruszyla sie i odgarnela wlosy z twarzy. Spojrzenie cieklych krysztalow znalazlo mnie i natychmiast sie skupilo.-Co sie tak gapisz? - Glos miala ochryply od snu. Usmiechnalem sie.-Nie wciskaj mi kitu. Powiedz, na co sie gapisz.-Tylko patrze. Czas ruszac.Uniosla glowe i wylowila dzwiek helikoptera. Z jej twarzy odplynal sen. Usiadla wyprostowana.-Gdzie towar?Dowcip korpusu. Usmiechnalem sie jak przy spotkaniu starego przyjaciela i skinalem w strone walizki w kacie pokoju.-Podaj mi moj pistolet.-Tak, prosze pani. Czarne czy zielone?-Czarne. Ufam tym wszarzom mniej wiecej tyle, co kondomowi z folii.W kuchni zaladowalem pistolet iglowy, zerknalem na wlasna bron i zostawilem ja na miejscu. Zamiast niej zgarnalem druga reka jeden z granatow H. Zatrzymalem sie w przejsciu do sypialni i zwazylem sprzet w dloniach, jakbym probowal zdecydowac, ktory jest ciezszy.-Male co nieco z pani substytutem penisa?Sara spojrzala na mnie spod grzywy opadajacych na czolo czarnych wlosow. Wciagala wlasnie na nogi dlugie, welniane skarpety.-To twoj ma dluga lufe, Tak.-Rozmiar nie...Oboje uslyszelismy to rownoczesnie. Podwojne, metaliczne "klak" z zewnetrznego korytarza. Nasze spojrzenia sie spotkaly i przez ulamek sekundy widzialem odbite w jej oczach wlasne zdziwienie. Rzucilem w jej strone nabity pistolet. Wyciagnela reke i zlapala go w powietrzu dokladnie w chwili, gdy cala sciana sypialni zawalila sie z hukiem. Wybuch rzucil mnie do kata i powalil na podloge.Musieli zlokalizowac nas w mieszkaniu kamerami termowizyjnymi, a potem zaminowac cala sciane rzepami. Tym razem nie ryzykowali. Komandos, ktory przeszedl przez zrujnowana sciane, byl krepy i blyszczal owadzimi oczami bojowej maski gazowej, dzwigajac w oslonietych rekawicami dloniach krotkolufowy karabinek Kalasznikowa.Ogluszony brzmiacymi w uszach dzwonkami, wciaz na podlodze, rzucilem w niego granatem. Byl nieodbezpieczony, zreszta i tak bezuzyteczny przeciw masce gazowej, ale tamten nie mial czasu zidentyfikowac rzuconego w jego strone obiektu. Odbil go korpusem kalasznikowa i zatoczyl sie do tylu, szeroko otwierajac osloniete maska oczy.-Granat, padnij!Sara lezala na podlodze za lozkiem, chroniac glowe ramionami, oslonieta przed podmuchem wczesniejszej eksplozji. Uslyszala krzyk i w ciagu paru sekund, ktore kupil nam bluff, podniosla sie, unoszac iglowiec. Za sciana dostrzeglem postacie kulace sie w oczekiwaniu na spodziewany wybuch granatu. Uslyszalem przypominajacy bzyczenie komara swist monomolekularnych igiel z trzech wystrzalow wycelowanych w pierwszego komandosa. Niewidoczne, przebily sie przez kombinezon bojowy i zatopily w ciele pod spodem. Gdy trucizna wbila swoje szpony w system nerwowy, komandos steknal jak ktos usilujacy dzwignac wielki ciezar. Wyszczerzylem zeby i zaczalem sie podnosic.Sara kierowala wlasnie celownik na dalsze postacie za sciana, kiedy w drzwiach kuchennych pojawil sie drugi tej nocy komandos i rozwalil ja z karabinka szturmowego.Wciaz na kolanach, z chemiczna jasnoscia wizji przygladalem sie, jak ginie. Wszystko dzialo sie tak wolno, ze przypominalo ogladanie filmu w zwolnionym tempie. Komandos celowal nisko, blokujac kalasznikowa przed odrzutem superszybkiego ognia, z ktorego slynal ten model. Najpierw poszlo po lozku, podnoszac tuman pierza i strzepow materialu, potem przez Sare, zlapana w polobrocie. Zobaczylem, jak jedna z jej nog zmienia sie w miazge pod kolanem, a potem tors, z ktorego pociski wyrwaly krwawe strzepy tkanki wielkosci piesci, gdy przelatywala przez sciane ognia.Poderwalem sie na nogi, gdy tylko zamilkl automat. Sara padla na twarz, jakby probujac ukryc rany od pociskow, ale i tak widzialem wszystko przez krwawa zaslone. Bez chwili namyslu wypadlem zza rogu, a komandos nie zdazyl obrocic kalasznikowa. Uderzylem w niego na wysokosci talii, zablokowalem karabin i odepchnalem z powrotem do kuchni. Lufa automatu zaczepila o framuge i bron wypadla mu z reki. Uslyszalem, jak metalicznie wali za mna o posadzke. Z sila i szybkoscia tetrametu usiadlem okrakiem na przeciwniku, zablokowalem cios reka i chwycilem dlonmi jego glowe. Rozbilem ja o podloge jak kokosa.Oczy pod maska stracily nagle ostrosc. Ponownie unioslem jego glowe i jeszcze raz grzmotnalem nia o podloge, czujac, jak od uderzenia peka czaszka. Pomimo chrupniecia, dzwignalem ja znowu i trzasnalem po raz kolejny. Uszy wypelnial mi grzmot jak w srodku burzy, a gdzies na obrzezach swiadomosci slyszalem wlasny glos wrzeszczacy przeklenstwa. Uderzalem czwarty czy piaty raz, gdy cos kopnelo mnie miedzy lopatkami, a z nogi stolowej przede mna jakims magicznym sposobem wyskoczyly drzazgi. Poczulem uklucie, gdy dwie z nich wbily mi sie w twarz.Nagle wyciekla ze mnie cala wscieklosc. Prawie lagodnie opuscilem glowe komandosa i unosilem w zdumieniu dlon do skaleczen od drzazg w policzku, gdy uswiadomilem sobie, ze strzelono do mnie i ze pocisk musial przebic sie przez moja klatke piersiowa, wbijajac sie w noge stolu. Otumaniony spojrzalem w dol i dostrzeglem rozlewajaca sie po koszuli ciemnoczerwona plame. Zadnych watpliwosci. Dziura wylotowa wielkosci pilki golfowej.Wraz ze swiadomoscia nadszedl bol. Czulem sie tak, jakby ktos szybko przeciagnal mi przez piers stalowa szczotke do czyszczenia rur. Niemal z namyslem siegnalem, odnalazlem otwor po kuli i wsadzilem w niego dwa palce. Ich czubki przesunely sie po nierownosciach rozerwanych kosci i poczulem, jak o jeden z nich uderza cos elastycznego. Pocisk ominal serce. Steknalem i sprobowalem sie podniesc, ale odglos przeszedl w kaszel i poczulem na jezyku krew.-Nie ruszaj sie, skurwielu!Krzyk wydobyl sie z mlodego, zacisnietego w szoku gardla. Pochylilem sie nad swoja rana i obejrzalem przez ramie. Za mna, w drzwiach, stal mlody m... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl