Tajemnica Sittaford, Agatha Christie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A
GATHA
C
HRISTIE
T
AJEMNICA
S
ITTAFORD
PRZEŁOŌYŁA
M
ARIA
A.B
IERNACKA
T
YTUŁ ORYGINAŁU ANGIELSKIEGO
:
„T
H
E
S
ITTAFORD
M
YSTERY

R
EZYDENCJA
S
ITTAFORD
Major Burnaby wciĥgnĥł gumowe buty, zapiĥł płaszcz pod szyjĪ, wziĥł
sztormowĥ latarkĪ z półki przy drzwiach i ostroōnie otwierajĥc drzwi swego
domku, wyjrzał na dwór.
Widok, jaki ukazał siĪ jego oczom, był typowy dla angielskiej wsi,
przedstawianej na kartkach Łwiĥtecznych i na scenach tradycyjnych
Łwiĥtecznych melodramatów. WszĪdzie Łnieg, potĪōne zaspy zamiast
kilkucalowej warstewki. W całej Anglii od czterech dni padało, a tutaj, na
skraju Dartmoor, pokrywa Łnieōna siĪgała kilku stóp. W całej Anglii
właŁciciele domów uskarōali siĪ na popĪkane rury, zaŁ znajomoŁě z
hydraulikiem (czy choěby z pomocnikiem hydraulika) stała siĪ najbardziej
upragnionym przywilejem.
W tym zakĥtku, w maleĶkiej wiosce Sittaford, zawsze odległej od reszty
Łwiata, a teraz odciĪtej od niego prawie całkowicie, surowa zima stwarzała
bardzo istotne problemy.
Ale major Burnaby, twarda sztuka, tylko parsknĥł dwa razy, odchrzĥknĥł i
dziarsko ruszył przez Łnieg.
DrogĪ miał niedalekĥ: kilka kroków krĪtĥ alejkĥ do bramy i dalej,
podjazdem
czĪŁciowo
uprzĥtniĪtym
ze Łniegu,
do
okazałego
domu
wzniesionego z kamienia.
Drzwi otworzyła schludnie odziana pokojówka. Pomogła majorowi zdjĥě
ciepłĥ kurtkĪ, gumowe buty i wiekowy szalik.
Otwarty siĪ drzwi i major wkroczył do pokoju, w całkowicie odmienny
Łwiat.
Choě było dopiero wpół do czwartej, zasłony juō zaciĥgniĪto, wszystkie
Łwiatła siĪ paliły, a na kominku płonĥł wesoło ogromny ogieĶ. Na powitanie
dzielnego starego wojaka podniosły siĪ dwie kobiety w wizytowych sukniach.
— Cudownie, ōe zdecydował siĪ pan przyjŁě, panie majorze — powiedziała
starsza.
— To nic wielkiego, proszĪ pani. Bardzo miło, ōe mnie pani zaprosiła —
uŁcisnĥł rĥczki obu paĶ.
— BĪdzie pan Garfield — ciĥgnĪła pani Willett — i pan Duke. Pan Rycroft
równieō zapowiedział, ōe przyjdzie, ale wziĥwszy pod uwagĪ jego wiek i tĪ
pogodĪ, trudno siĪ tego spodziewaě. Co za okropna pogoda. Człowiek czuje,
ōe musi coŁ zrobiě dla podtrzymania siĪ na duchu. Violetto, dołóō jeszcze do
ognia.
Major podniósł siĪ szarmancko, aby jĥ wyrĪczyě.
— Pani pozwoli, panno Violetto.
Sprawnie umieŁcił polano w kominku i powrócił na fotel wskazany przez
gospodyniĪ. Ukradkiem rozejrzał siĪ dokoła. Zdumiewajĥce, jak dwie kobiety
potrafiĥ zmieniě charakter pokoju — choě na oko niby nic siĪ nie zmieniło.
Rezydencja Sittaford została zbudowana dziesiĪě lat temu przez kapitana
Marynarki Królewskiej Josepha Trevelyana, po jego przejŁciu na emeryturĪ.
Był człowiekiem majĪtnym i zawsze marzył o tym, by zamieszkaě w rejonie
Dartmoor. Wybór jego padł na maleĶkĥ wioskĪ Sittaford. W odróōnieniu od
wiĪkszoŁci wsi i gospodarstw rolnych leōĥcych w dolinach, wioska ta
znajdowała siĪ na skarpie nad wrzosowiskami, w cieniu Wzgórza Sittaford.
Kapitan zakupił duōĥ połaě ziemi i wybudował komfortowy dom z własnĥ
instalacjĥ elektrycznĥ i hydroforem. NastĪpnie, dla powiĪkszenia swych
dochodów, postawił wzdłuō alejki szeŁě małych parterowych domków na
ěwierěakrowych działkach.
Pierwszy z nich, tuō obok domu kapitana, przypadł w udziale jego staremu
przyjacielowi i druhowi Johnowi Burnaby’emu; pozostałe sprzedawano
stopniowo dziĪki temu, ōe istniejĥ jeszcze ludzie pragnĥcy, z wyboru lub z
koniecznoŁci, ōycia na odludziu. Sama wioska składała siĪ z trzech
malowniczych, lecz zaniedbanych chat, kuŋni i sklepiku ze słodyczami, w
którym mieŁcił siĪ równieō urzĥd pocztowy. Do najbliōszego miasta
Exhampton, odległego o szeŁě mil, prowadziła droga zbiegajĥca ostro w dół,
opatrzona znakiem ostrzegawczym, tak czĪsto spotykanym na drogach
Dartmoor: „Uwaga, kierowcy pojazdów motorowych — zjazd na najniōszym
biegu”.
Jak juō wspomniano, kapitan Trevelyan był człowiekiem majĪtnym.
Pomimo to — a moōe właŁnie dlatego — niezmiernie kochał pieniĥdze. Pod
koniec paŋdziernika agent nieruchomoŁci z Exhampton zapytał go listownie,
czy nie chciałby na jakiŁ czas wynajĥě swego domu pewnej osobie, która w
tej sprawie zasiĪgała u niego informacji.
W pierwszym odruchu kapitan chciał odmówiě, lecz póŋniej poprosił o
bliōsze informacje. Osobĥ zainteresowanĥ wynajĪciem okazała, siĪ niejaka
pani Willett, wdowa z córkĥ. Niedawno przybyła z Południowej Afryki i
chciała na zimĪ wynajĥě dom w Dartmoor.
— Do diabła, to chyba jakaŁ wariatka! — powiedział kapitan Trevelyan. —
A ty co o tym myŁlisz, Burnaby?
Burnaby myŁlał tak samo i wyraził swojĥ opiniĪ równie stanowczo jak jego
przyjaciel.
— Przecieō ty nie wynajmiesz domu — powiedział. — Niech ta wariatka
uda siĪ gdzie indziej, jeŁli koniecznie chce zamarznĥě. A w dodatku
przyjechała z Południowej Afryki!
Lecz w tym momencie ocknĪła siĪ w kapitanie wrodzona miłoŁě do
pieniĪdzy. Szansa na wynajĪcie domu w Łrodku zimy moōe siĪ zdarzyě
najwyōej raz na sto lat. Poinformował siĪ wiĪc, ile lokatorka skłonna byłaby
zapłaciě.
Oferta dwunastu gwinei tygodniowo rozstrzygnĪła sprawĪ. Kapitan
Trevelyan udał siĪ do Exhampton, gdzie wynajĥł domek na peryferiach za
dwie gwinee tygodniowo, a RezydencjĪ Sittaford przekazał pani Willett,
inkasujĥc z góry wedle umowy połowĪ naleōnoŁci za czynsz.
— Głupca pieniĥdz siĪ nie trzyma — mruknĥł.
Lecz owego popołudnia, gdy Burnaby ukradkiem obserwował paniĥ
Willett, wcale mu na głupiĥ nie wyglĥdała. Pani Willett była wysoka i choě jej
szczebiot wydawał siĪ majorowi trochĪ naiwny, przeczył temu wyraz twarzy,
na której malował siĪ raczej spryt niō głupota. Była przesadnie wystrojona,
mówiła z silnym akcentem kolonialnym i wydawała siĪ całkiem zadowolona
ze swej transakcji. Najwyraŋniej była osobĥ bardzo zamoōnĥ i to, jak uwaōał
Burnaby, czyniło całĥ sprawĪ jeszcze bardziej niejasnĥ. Nie naleōała z
pewnoŁciĥ do kobiet, którym przypisaě by moōna zamiłowanie do odludnych
miejsc.
Jako sĥsiadka okazała siĪ osobĥ wrĪcz ōenujĥco towarzyskĥ. Zaproszenia
do rezydencji płynĪły nieprzerwanym strumieniem. Kapitan Trevelyan ciĥgle
wysłuchiwał zapewnieĶ, ōe ma traktowaě dom jak swój, „tak, jakbyŁmy go
wcale nie wynajĪły”. Trevelyan jednak nie przepadał za kobietami — jak
wieŁě niosła, przeōył w młodoŁci zawód miłosny. Uparcie wiĪc odmawiał
przyjmowania zaproszeĶ.
Od wprowadzenia siĪ paĶ Willett minĪły juō dwa miesiĥce i poczĥtkowe
zaskoczenie ich przyjazdem stopniowo opadło.
Burnaby, człowiek z natury małomówny, ciĥgle obserwował paniĥ domu,
niepomny wymogów salonowej konwersacji. Chce uchodziě za naiwnĥ, ale
wcale taka nie jest — stwierdził. Przeniósł wzrok na ViolettĪ Willett. Ładne
dziewczĪ, ale chudzina, jak wszystkie one teraz. Co za poōytek z kobiety,
kiedy nie wyglĥda na kobietĪ. W gazetach piszĥ, ōe krĥgłoŁci znów wchodzĥ
w modĪ. Najwyōszy czas!
Zmusił siĪ do uczestniczenia w rozmowie.
— ObawiałyŁmy siĪ, ōe pan nie bĪdzie mógł przyjŁě — mówiła pani Willett.
— Tak pan mówił, prawda? Jak to miło ōe pan siĪ w jednak zdecydował.
— Piĥtek — powiedział major Burnaby, przekonany, ōe wyraōa siĪ jasno.
— Piĥtek? — spytała zaskoczona pani Willett.
— Co piĥtek odwiedzam Trevelyana. Wtorki on spĪdza u mnie. Tak jest od
lat.
— Ach, rozumiem. Naturalnie, skoro panowie mieszkajĥ tak blisko…
— Przyzwyczajenie.
— 1 nadal panowie to podtrzymujĥ? To znaczy teraz, gdy kapitan mieszka
w Exhampton?
— Szkoda rezygnowaě z przyzwyczajeĶ — powiedział major Burnaby. —
Brakowałoby nam tych wieczorów.
— Panowie biorĥ udział w róōnych konkursach, prawda? — spytała
Violetta. — Krzyōówki, szarady i tym podobne.
Burnaby skinĥł głowĥ.
— Ja rozwiĥzujĪ krzyōówki. Trevelyan szarady. Kaōdy trzyma siĪ swego. W
zeszłym miesiĥcu wygrałem trzy ksiĥōki za rozwiĥzanie krzyōówki —
uzupełnił z własnej woli.
— CoŁ podobnego! Jak to miło. Czy ksiĥōki były ciekawe?
— Nie wiem. Nie czytałem. Wyglĥdały nieciekawie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl